Jednym z pierwszych kibiców, których minąłem pod stadionem był gość w bluzie z wymownym hasłem Nicht therapierbar, czyli Nie do wyleczenia. Od razu przypomniałem sobie, dlaczego tak polubiłem to miejsce. Bo to tutaj, a nie na plastikowym mundialu w Katarze jest prawdziwy futbol.
***
Moja pierwsza wizyta na Sportforum Hohenschönhausen miała miejsce w maju tego roku, kiedy BFC Dynamo grało w barażach o upragnione przepustki do 3. Ligi z VfB Oldenburg. Rywalizacja z drużyną spod Bremy jeszcze przez jej rozpoczęciem nosiła znamiona historycznej, ponieważ zespół ze wschodniego Berlina miał szansę na pierwszy awans na szczebel centralny od momentu zjednoczenia kraju. BFC Dynamo chciało wrócić na piłkarską mapę Niemiec i tym samym przypomnieć o klubie, który w ostatniej dekadzie istnienia NRD absolutnie zdominował rozgrywki w państwie pomiędzy Łabą a Odrą – dziesięć razy z rzędu sięgając po mistrzowski tytuł oraz dochodząc np. do ćwierćfinału Pucharu Europy.
Niestety baraże zakończyły się porażką i BFC Dynamo zostało w Regionallidze, ale po tamtej wizycie w Berlinie napisałem reportaż o Die Weinroten na prawie 50 tys. znaków – zdecydowanie najdłuższy, jaki ukazał się na temat tego klubu w polskim internecie. Po jego publikacji – będąc na moment nieskromnym – dostałem pozytywne opinie nawet od zaangażowanych kibiców BFC, co było dla mnie najlepszą recenzją wykonanej pracy. Niektórzy zapytają – ciekawe jak przeczytali taką kobyłę w języku polskim, cwaniaczku? Ano wiem z dobrych źródeł, że korzystali ze wszelakich translatorów internetowych, które coraz lepiej radzą sobie z tłumaczeniem takich tekstów.
Zmierzam jednak do tego, że tym razem nie będzie długiego backgroundu, rysu historycznego i skrupulatnego wprowadzenia do tematu. To wszystko znajdziecie w pierwszym reportażu, do którego lektury zachęcam (kliknij w link), natomiast ten tekścik będzie po prostu czymś w rodzaju suplementu.
***
W poprzednim sezonie BFC Dynamo prezentowało się na czwartoligowych boiskach znakomicie. Praktycznie przez całe rozgrywki przewodziło stawce, nigdy nie spadło niżej niż na drugie miejsce. Po przegranych barażach w zespole pojawiła się jednak duża frustracja – nie tyle z powodu losów samego dwumeczu, co systemu rozgrywek, który jest wybitnie niesprawiedliwy. Są tylko cztery miejsca w 3. Lidze przy pięciu grupach Regionalligi, więc co roku – w systemie rotacyjnym – odbywają się mecze barażowe pomiędzy zwycięzcami dwóch grup o ostatni wolny bilet na szczebel centralny. Zarówno w poprzednim, jak i trwającym sezonie to właśnie m. in. zwycięzca Regionalligi Nordost został nominowany do wzięcia udziału w barażach, więc dochodzi do absurdalnej sytuacji, że mistrz ligi nie ma zapewnionego bezpośredniego awansu.
Grupa północno-wschodnia wydaje się być jedną z największych ofiar regulaminu, dlatego BFC Dynamo jest jednym z tych zespołów, które protestują najgłośniej – starając się wymóc zmianę systemu rozgrywek akcją pod hasłem: Meister müssen aufsteigen, czyli Mistrz musi awansować.
Zespół ze wschodniego Berlina przed startem tego sezonu również był wymieniany w gronie faworytów do walki o pierwsze miejsce. Zmieniła się kadra zespołu, zmienił się trener. Nowym szkoleniowcem został Heiner Backhaus. 40-letni, dobrze zbudowany i obficie wytatuowany facet – wizualnie idealnie pasujący do takiego klubu, jak BFC Dynamo.
To jest nieokrzesany klub, ale ja jestem nieokrzesanym gościem. Osoby, które dobrze mnie znają mówią, że pasuje tutaj idealnie – stwierdził w jednym z pierwszych wywiadów. Dodając przy tym, że woli oglądać mecze Regionalligi niż 1. Bundesligi. – Zawsze wybiorę Rot-Weiss Essen zamiast Borussii Dortmund.
BFC Dynamo wyraźnie nie otrząsnęło się jednak po przegranych barażach i fatalnie zaczęło aktualny sezon – szybko eliminując się z walki o najwyższe miejsca. W ostatnim czasie jest już co prawda zdecydowanie lepiej, ale teraz Die Weinroten trudno będzie powalczyć o coś więcej niż tylko środek tabeli. Paradoks całej sytuacji polega jednak tym, że w trwających rozgrywkach średnia frekwencja na domowych meczach BFC Dynamo jest większa niż w poprzednim sezonie. To pokazuje, że dla kibiców wyniki są tak naprawdę sprawą drugorzędną. Liczy się przede wszystkim społeczność, którą tworzą.

***
Drugą wizytę na Sportforum Hohenschönhausen zaplanowałem skrupulatnie – wybierając zdecydowanie najciekawszy w rundzie jesiennej mecz z Energie Cottbus.
Dlaczego?
Po pierwsze – relacje pomiędzy kibicami obu drużyn można zakwalifikować do kategorii kosa, bo fani Energie mają dobre, choć nieoficjalne kontakty z największym wrogiem BFC Dynamo, czyli Unionem Berlin. Ostatnio wspierali Żelaznych między innymi podczas wyjazdu do szwedzkiego Malmö w Lidze Europy.
Po drugie – Energie Cottbus, za czasów NRD, znajdowało się w tzw. strefie wpływów BFC Dynamo. Najlepsze i największe kluby (przede wszystkim resortowe) miały wydzielone obszary, które mogły penetrować pod kątem wyszukiwania dla siebie najbardziej utalentowanych piłkarzy. Spora część Brandenburgii była pod jurysdykcją właśnie BFC Dynamo, dlatego Energie Cottbus musiało bez wahania oddawać najlepszych zawodników do stołecznego giganta. W związku z tym klub z Chociebuża – za czasów NRD – nie był w stanie rozwinąć skrzydeł i na dłużej zbudować solidnej drużyny. W tabeli wszech czasów DDR-Oberligi zajmuje dopiero 24. miejsce (zaledwie siedem rozegranych sezonów w najwyższej klasie rozgrywkowej). Niechęć do drenującego kadrę zespołu z Cottbus skrajnie uprzywilejowanego BFC Dynamo narodziła się więc jeszcze w poprzednim ustroju.
Po trzecie – Energie to marka. Szczególnie, jak na warunki czwartej ligi. I widać to nawet z polskiej perspektywy. Ile razy wrzucę, coś o Energie, to zaraz pojawiają się komentarze: o, pamiętam ich z Bundesligi; tam grał Polak xxxx. Historia klubu z Cottbus to jedno z nielicznych success story we wschodnioniemieckim futbolu po upadku muru berlińskiego. Energie za czasów NRD miało związane ręce, natomiast po zjednoczeniu kraju nadeszło nieoczekiwane prosperity. Na przełomie dekad w Chociebużu zbudowano drużynę złożoną w zasadzie tylko z twardzieli pochodzących z krajów byłego bloku wschodniego (chyba w żadnym zagranicznym klubie nie grało tylu Polaków, co w Energie), co pozwoliło spędzić aż sześć sezonów w 1. Bundeslidze (dwie trzyletnie przygody) oraz dojść do finału i półfinału Pucharu Niemiec. To ciągle drugi rezultat spośród zespołów z nrdowskim rodowodem. Lepszy wynik ma tylko Hansa Rostock (12 sezonów w elicie). Energie, w 2001 r., zapisało się też w historii jako pierwszy klub w dziejach Bundesligi, który wystawił skład złożony tylko z obcokrajowców.
Aktualnie Energie już czwarty sezon kopie się na czwartym poziomie rozgrywkowym i rokrocznie jest oczywiście jednym z głównych faworytów do awansu. Jak na poziom Regionalligi ten klub jest wielką marką z ciekawą historią, dużym zainteresowaniem kibiców (20 tys. widzów w tym sezonie na meczu Pucharu Niemiec z Werderem Brema) i relatywnie nowym – choć nieco zapuszczonym – stadionem. Z czasów 1. Bundesligi zostały ceny biletów (w poprzednim sezonie za wejściówkę zapłaciłem 21 euro, czyli prawie 100 złotych) oraz napisy informacyjne na obiekcie również w języku polskim. Kiedyś na mecze Energie jeździło pół woj. lubuskiego, a w internecie istniała nawet polska strona kibiców fcenergie.pl (potem działająca pod adresem fce.rtu.pl).
Po czwarte – kibice obu klubów mają dobre kontakty w Polsce. Fani Energie Cottbus od ponad dekady trzymają mocną sztamę z sympatykami Beskidu Andrychów, która zaczęła się od tego, że jeden z kibiców z Chociebuża zaczął się aktywnie udzielać na internetowym forum drużyny z południowej Polski. BFC Dynamo w ostatnim czasie natomiast mocno zacieśniło więzi z Pogonią Szczecin. Jeśli chodzi o stopień zaawansowania kibicowskich relacji polsko-niemieckich, to z Energie i BFC Dynamo może równać się chyba tylko 1. FC Magdeburg od wielu lat pielęgnujący zgodę z Hutnikiem Kraków.

Po piąte – atmosferę jeszcze przed pierwszym gwizdkiem podgrzał trener Energie Claus-Dieter Wollitz, który z… powodu nadmiaru żółtych kartek doczekał się przymusowej przerwy i nie mógł usiąść na ławce podczas meczu w Berlinie. Oczywiście przepisy nie zabraniały mu przyjazdu do stolicy Niemiec oraz nawet przebywania w szatni do 30 minut przed rozpoczęciem spotkania. Mimo to stwierdził, że nie wybiera się na starcie z BFC Dynamo, bo nie chce mieć do czynienia z kibicami ze wschodniego Berlina, którzy na pewno będą go obrażali. I podobno faktycznie rano zrobił odprawę w Cottbus, a drużyna pojechała na mecz bez niego.
Po szóste – będące w czubie tabeli Energie atakowało upragniony fotel lidera.
***
Część kibiców Energie najprawdopodobniej przyjechała do Berlina pociągiem, a ostatni etap podroży pokonała… tramwajem, ponieważ jeden ze składów – na godzinę przed meczem – był eskortowany przez duże siły policyjne. Z tramwaju faktycznie wysypała się całkiem pokaźna grupa sympatyków w czerwono-białych barwach, która weszła na teren imponującego kompleksu sportowego Hohenschönhausen ze śpiewem na ustach. Delikatnie parafrazując słynną przyśpiewkę kibiców Dynama Drezno, która w oryginale brzmi: Dy-Dy-Dy-Na-Na-Na-Mo-Mo-Mo, Forza Dynamo. Fani Cottbus słowo forza zastąpili jednak nieco mniej miłym Scheiße. A że nie pałają miłością do żadnego Dynamo, to wrzutka jest wykorzystywana zarówno podczas meczów z zespołem z Drezna, jak i Berlina.
***
Znacznie mniej dynamiczna sytuacja panuje po drugiej stronie stadionu.
– Obserwować ciebie to jest sama przyjemność. To jak oglądać aktora we filmie. (…) Ja film oglądam z tobą sobie teraz – mówi Dario do Kubusia w jednej z ostatnich scen serialu „Ślepnąć od świateł”.
I ja podobną satysfakcję czerpię z obserwowania dziesiątek kibiców BFC Dynamo nieśpiesznie zmierzających na niedzielny mecz. Niektórzy robią jeszcze krótsze lub dłuższe postoje, żeby wypić jedno albo dwa piwka, bo właśnie wybiło południe. Większość tych ludzi wygląda na ulepionych z szablonu zawierającego konkretne wytyczne. Jeśli byłeś tutaj choć raz, to wiesz, że kibicowanie Die Weinroten często jest po prostu wypisane na twarzy. Gdyby zebrać kilku gości z okolicy, ustawić w szeregu na Alexanderplatz i zapytać, komu – twoim zdaniem – kibicują w Berlinie, to bez pudła trafisz w BFC Dynamo.

Niewiele kobiet, niewiele młodzieży (chyba że synów idących ramię w ramię z ojcami) – dominują chłopy po „40″, „50″, nie brakuje również kibiców w okolicach wieku emerytalnego. Wszystkich łączy wspólna przeszłość: ostatnia dekada istnienia NRD, kiedy znienawidzone przez wszystkich BFC Dynamo dziesięć razy z rzędu sięgnęło po mistrzowski tytuł oraz pierwsza dekada po zjednoczeniu kraju, kiedy stadiony na wschodzie Niemiec pogrążyły się w anarchii, a miłośnicy mocniejszych wrażeń ze wschodniego Berlina byli jedynymi, którzy pozostali przy wyklętym Stasi-klubie. O tym, jak to możliwe, że na meczach flagowego produktu nrdowskiego futbolu aktywnie działali chuligani szerzej napisałem w poprzednim reportażu.
Niektórzy z kibiców zmierzających na stadion sprawiają wrażenie osób, które dzisiaj mają rodzinę i stabilną pracę, ale weekendowo po prostu lubią się wyluzować – wyjmując z szafy zmechacony sweter Stone Island oraz wspominając stare, dobre czasy na Sportforum Hohenschönhausen. Są też nieco inne egzemplarze. Zawsze trafisz na kilku takich gości, którzy wyglądają, jakby na co dzień byli zahibernowani na jakimś blokowisku na Lichtenbergu i odmrażani tylko raz na tydzień, kiedy BFC Dynamo gra swój mecz.
A do tego ta rewia mody… Pisałem o tym już wcześniej, ale to naprawdę robi wielkie wrażenie, bo odpowiedni dress code stosuje tutaj 90% osób idących na stadion. W grę wchodzą albo fanowskie ciuchy BFC Dynamo, albo casualowe marki na czele z uwielbianym we wschodnim Berlinie Stone Island. Nie wiem, czy nawet w Anglii są jeszcze kluby, gdzie na trybunach spotkacie tak duże zagęszczenie patki na metr kwadratowy. Niektóre to podróby z polskich bazarów, ale po meczu z Energie minąłem m. in. gościa w kosztującej krocie goggle jacket. Obowiązkowym uzupełnieniem outfitu są też oczywiście bordowe buty New Balance.
Socjologicznie po takim przedmeczowym spacerku jestem już spełniony. Ten klimat jest wyjątkowy w skali całej Europy.
***
Ruch wokół stadionu robi się spory na godzinę przed pierwszym gwizdkiem duży nie tylko z powodu konieczności uzupełnienia płynów, ale także dlatego, że BFC Dynamo – jako klub pielęgnujący wartości #againstmodernfootball i świadomy wysokiej średniej wieku swoich kibiców – nie prowadzi sprzedaży internetowej biletów. Po prostu musisz się wcześniej grzecznie ustawić w kolejce i swoje odczekać.
Choć była na przykład taka sytuacja, że pod kasami pojawił się gość-szafa o wymiarach 2×2 przyodziany w ortalion. Ów jegomość raczył ominąć kolejkę, od razu meldując się przy okienku. – I nikt nic nie powie – posługując się kolejnym cytatem Daria ze „Ślepnąc od świateł”.
Bilet kosztuje 15 euro. Wchodzisz i możesz sobie chodzić praktycznie, gdzie chcesz. Szkoda tylko, że wejściówki drukowane są na starym papierze, na którym widnieje plan Friedrich-Ludwig-Jahn-Sportpark, z którego BFC Dynamo wyprowadziło się już ponad rok temu. O skomplikowanej historii stadionów Die Weinroten też możecie przeczytać w poprzednim reportażu.

Co ciekawe – Paniom przysługuje bilet ulgowy za 10 euro z teoretyczną gwarancją miejsca siedzącego na tzw. trybunie głównej. Być może to pomysł na ściągnięcie większej liczby kobiet na stadion. Jako że przed wejściem na stadion pijemy piwo ze znajomymi kibicami BFC Dynamo w grupie męsko-żeńskiej, to rzucam luźne: – To chyba fajna sprawa, nie? W odpowiedzi widzę tylko kwaśną minę i słyszę krótki komentarz, że ulgowy bilet to może przysługiwać dzieciom, osobom starszym albo niepełnosprawnym, a nie kobietom. No cóż klub chyba wyraźnie nie nadąża za kosmopolitycznym charakterem Berlina, ale w sumie, to chyba właśnie jego charakter i atut.
O ile już dawno przywykłem do tego, że w Niemczech po wypiciu piwa pod stadionem butelkę zostawiasz gdziekolwiek, bo zaraz pojawią się osoby żyjące ze sklepowych kaucji, o tyle tym razem byłem w delikatnym szoku, kiedy usłyszałem, że – wobec braku śmietnika – puszkę również mam rzucić na trawnik. – To też zaraz zabiorą. I faktycznie, choć zrobiłem to akurat przy stojącej policji, zostało to odebrane jako coś zupełnie normalnego.
***
Mecz z Energie Cottbus oglądało 2543 widzów, co jest najwyższą frekwencją w tym sezonie na domowym spotkaniu BFC Dynamo. Taka liczba widzów – przy wyłączonej trybunie na łuku – powoduje, że Sportforum Hohenschönhausen sprawia wrażenie dość szczelnie wypełnionego i zaczynasz się zastanawiać, jak to możliwe, że w latach 70-tych mecz z Liverpoolem w Pucharze UEFA oglądało tutaj ok. 20 tys. ludzi.

Na wyjście piłkarzy na murawę w młynku pojawiła się skromna choreografia z udziałem flag na kijach uzupełnionych dwoma transparentami ULTRAS oraz SPORTFORUM BLEIBT! (Sportforum zostaje!), ponieważ przyszłość leciwego stadionu nadal stoi pod dużym znakiem zapytania. Senat Berlina zamierza gruntownie przebudować cały postnrdowski kompleks sportowy, a aktualne plany uwzględniają m. in. wyburzenie obiektu piłkarskiego. W zamian – w nieco innym miejscu – powstałby co prawda nowy stadion stricte piłkarski, ale zdecydowanie mniejszy i niepełniący dominującej roli w całym, wielkim kompleksie. Spełniający co najwyżej wymagania Regionalligi, więc w konsekwencji de facto zmuszający mające zdecydowanie wyższe ambicje BFC Dynamo do wyprowadzki.
Warto odnotować, że w młynku wisiała też flaga NRD – co jest dość częstym obrazkiem na stadionach we wschodnich Niemczech. To element ostalgii, czyli tęsknoty za czasami, kiedy topowe kluby z DDR-u święciły największe sukcesy i grały w europejskich pucharach.
Generalnie – jak już kiedyś pisałem – na mecze BFC Dynamo nie przychodzi się dla głośnego dopingu i niesamowitych opraw. Namiastka klimatu ultras jest tutaj obecna zaledwie nieco od ponad dekady – głównie w celu zaktywizowania młodszej generacji kibiców. Atmosfera na stadionie zawsze była bardziej brytyjska a poziom decybeli zależy w dużej mierze od tego, co akurat dzieje się na boisku.
Ale jest też część kibiców, których wydarzenia boiskowe w ogóle nie obchodzą. Piwkują w knajpie za trybuną główną, siedzą na murkach, stoją tyłem do murawy i gadają. Na BFC Dynamo się po prostu przychodzi. Dla klimatu, z przyzwyczajenia, z przywiązania, na pogaduchy. Gdyby kiedyś, zamiast meczu piłkarskiego, na stadionie odbył się np. konkurs rzutu oszczepem, to niektórzy w ogóle by tego nie zauważyli, a inni stwierdzili, że w sumie to bez znaczenia.
Ale mimo wszystko młynek BFC Dynamo zaczyna się rozkręcać. Miejscowi kibice próbują na przykład zaadaptować na swoje potrzeby popularną przyśpiewkę ze stadionu Pogoni Szczecin „Wygraj kochana” na melodię z onehitwonderowego utworu „Freed from Desire”. Na pewno zdążyli się z nią osłuchać, bo – jako stały bywalec stadionu przy ul. Twardowskiego – z podziwem obserwowałem regularność, z jaką kibice z Berlina meldowali się na stadionie w stolicy Pomorza Zachodniego, a na ich kanałach w SM można było też przeczytać relacje z wielu meczów wyjazdowych. I choć – jako zwykły piknik – obserwuję to wszystko z boku, to w konsekwencji i mnie, jakby rykoszetem, fascynacja futbolem w byłej NRD dopadła zaledwie kilka metrów od domu. Na moim osiedlu pełno jest vlepek BFC Dynamo (do kupienia w pakietach za 3,5 euro na stoiskach wokół stadionu) i nawet idąc po piwo do Żabki mimowolnie rzuca mi się w oczy hasło Fotzen Union.

Na meczu z Energie – pomimo tego, że w tym samym czasie portowcy grali ostatnie spotkanie w rundzie jesiennej w Radomiu – również pojawiła się grupa fanów Pogoni. W okolicy stadionu powstało natomiast graffiti sławiące dobre imię obu klubów.
W trakcie pierwszej połowy kibice BFC Dynamo rozwinęli też transparent z ironicznym komentarzem: Pele, Wir vermissen dich!!!, czyli Pele, tęsknimy za Tobą!!! „Pele” to pseudonim trenera Energie Clausa-Dietera Wollitza, który – jak już wcześniej wspomniałem – nie chciał przyjechać do Berlina, żeby nie mieć do czynienia z miejscową publicznością.
***
Przerwa była idealnym momentem, żeby udać się na drugą stronę obiektu, gdzie w drewnianych budkach znajdują się dwa sklepiki z klubowymi gadżetami. Jako że wszyscy w klubie i wokół niego – od prezesa po zwykłego kibica – mają wspólną przeszłość, to nawet oficjalne produkty BFC Dynamo mają mocno casualowy sznyt. Na czele z koszulkami z hasłem Sport frei, które za czasów NRD było popularnym pozdrowieniem zaczynającym lekcje WF-u albo zawody sportowe, natomiast teraz jest zwrotem jednoznacznie kojarzonym ze stadionowymi amatorami mocniejszych wrażeń. Takie rzeczy możliwe tylko w BFC Dynamo.
Obok swoje stanowisko miał też starszy pan, który sprzedawał oryginalne pamiątki piłkarskie z czasów NRD. Idealnie wpisywał się w klimat tego miejsca, a proporczyki z lat 80-tych robiły prawdziwą furorę.

***
Kibiców Energie – według różnych szacunków – w sektorze gości zameldowało się od 450 do 600. Policja profilaktycznie zwiększyła strefy buforowe, fani z Chociebuża na swojej trybunie nie mieli też dostępu do piwa. A oczekiwania były spore. Nawet wśród miejscowych. – To dla nich jeden z najważniejszych wyjazdów w sezonie, poza tym grają o fotel lidera. Biorąc pod uwagę, że ochrona na tym stadionie to żart, to niewykluczone, że może pojawi się jakaś pirotechnika – usłyszałem przed meczem.
Z dużej chmury spadł jednak mały deszcz. Goście nie przygotowali żadnej oprawy i – pomimo wsparcia m. in. zaprzyjaźnionych fanów Beskidu Andrychów – dopingowali, jak na swoje możliwości, bardzo przeciętnie. Najlepszą akcję przeprowadzili jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, kiedy jeden z fanów wszedł na zlokalizowaną w sektorze gości ręcznie zmienianą tablicę wyników i przez chwilę widniał na niej wynik 1:0 dla Energie.
Rzeczywistość na boisku okazała się jednak zupełnie inna i BFC Dynamo – biorąc pod uwagę sytuację w tabeli – sprawiło, ku uciesze swoich fanów, bardzo dużą niespodziankę. Po pierwszej połowie było 0:0, a po końcowym gwizdku gospodarze mogli świętować efektowną wygraną aż 4:1! To był prawdopodobnie najlepszy mecz w wykonaniu berlińczyków w tym sezonie.
Fanów Energie można natomiast pochwalić chyba tylko za standardowo dobre oflagowanie swojego sektora. Na czele z charakterystyczną flagą Chośebuz. To nazwa miasta używana przez zamieszkującą okolice Cottbus słowiańską mniejszość serbołużycką (a konkretnie coraz bardziej zgermanizowanych Dolnych Łużyczan). Kibice innych klubów często próbują dogryzać sympatykom Energie nazywając ich Sorben, czyli Serbami, ale ci nic sobie z tego nie robią – traktując to jako element lokalnej tożsamości.
Co ciekawe – z sektora gości dobiegała też przyśpiewką na melodię bardzo dobrze znanego na polskich stadionach Jesteśmy zawsze tam!

***
Energie – pomimo porażki – pozostało jednym z głównych faworytów w walce o awans i na pewno jest klubem, który docelowo powinien grać gdzieś w środku tabeli 2. Bundesligi.
BFC Dynamo w tym sezonie nie ma już raczej szans na walkę o czołowe lokaty, ale, jak wiadomo, wyniki nie mają zbyt dużego wpływu na formę kibiców, która w ostatnich miesiącach jest coraz wyższa. Dzisiaj zdecydowanie większym zmartwieniem jest niepewna przyszłość stadionu, dlatego jeśli ktoś chce jeszcze poczuć klimat Sportforum Hohenschönhausen, to powinien się pośpieszyć. W rundzie wiosennej we wschodnim Berlinie odbędą się cztery ciekawe spotkania. W lutym z Chemnitzerem FC i LOK Lipsk, w kwietniu z Rot-Weiss Erfurt i w maju z Chemie Lipsk.

Dodaj odpowiedź do BFC Dynamo – LOK Lipsk. Kiedyś Liverpool, Maradona i van Basten. Dzisiaj kanibalizacja w czwartej lidze – Ja volim fudbal Anuluj pisanie odpowiedzi