„Die Legende aus Elbflorenz – Der Verein mit den besten Fans!” – taki napis na jednym z wiaduktów wita każdego, kto wjeżdża do Drezna od strony Berlina wysłużoną autostradą A13, która za swoich „złotych”, NRD-owskich czasów pełniła nawet funkcję lotniska.
Z bezbłędnym zrozumieniem tego przekazu nie będą mieli problemu nawet ci, którzy na co dzień nie zaczytują się w dziełach Goethego w oryginale (czyli m. in. autor tego tekstu), ale z kronikarskiego obowiązku dorzucę polskie tłumaczenie, które brzmi: Legenda z Florencji nad Łabą. Klub z najlepszymi kibicami!
Teoretycznie to po prostu jeden z wielu bazgrołów namalowanych czarnym sprejem, które szpecą uporządkowany krajobraz wokół niemieckiej autobahny. Ale z drugiej strony – każdy, kto przynajmniej raz przespacerował się wąskimi uliczkami nad Łabą i przy okazji poczuł, jak mocno zakorzeniony jest tutaj mit wielkiego Dynama – potraktuje ten wiadukt jako bramę wjazdową do specyficznego, drezdeńskiego świata.
Ostatni wpis na moim blogu poświęciłem Hansie Rostock, czyli największemu klubowi z północnych rubieży byłej NRD (wystarczy kliknąć). Przy okazji napisałem też kilka zdań na temat tego, jak wyglądała piłka nożna w tym karykaturalnym i najbardziej zmotoryzowanym kraju za żelazną kurtyną (przede wszystkim za sprawą trzech milionów Trabantów, które zjechały z linii produkcyjnej w Zwickau).
![DSC_0017_4[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0017_41.jpg?w=5984&h=3376)
Dynamo i Hansa często uznawane są za dwa największe i najpopularniejsze kluby z NRD-owskim rodowodem (obok stołecznego Unionu Berlin oraz FC Magdeburg), a ich spotkania nie bez przyczyny określane są mianem Ost-Derby (Derby Wschodu). Siłą rzeczy punktów wspólnych mają więc mnóstwo, ale ja postaram się skupić na tych aspektach, które wyróżniają Dynamo na mapie niemieckiego futbolu.
Kolejne martwe miasto
NRD – nawet jak na warunki europejskie – była stosunkowo niewielkim krajem, jednak dość zróżnicowanym pod względem geograficznym i demograficznym. Od zawsze dzieliła się na rolniczą północ i silnie uprzemysłowione południe.
Hansa narodziła się w wyludnionej Meklemburgii, gdzie jedynym dużym ośrodkiem miejskim do dzisiaj jest Rostock, a landschaft bezkresnych równin przez lata został zmącony jedynie setkami farm wiatrowych, które zaczęły tam powstawać w ekspresowym tempie po zjednoczeniu Niemiec.
Na południu byłego DDR-u krajobraz nadal jest natomiast zdominowany przez elektrownie, wielkie kominy zakładów przemysłowych, kopalnie oraz szyby górnicze. Na terenach przy polskiej granicy do dzisiaj wydobywa się przecież węgiel brunatny, a podnóża malowniczych Rudaw do początku lat 90-tych słynęły z eksploatacji rud uranu. Na zdjęciach Saksonia urzeka swoim zróżnicowaniem i pięknem natury, ale problem z paskudną jakością powietrza jest tutaj niewiele mniejszy niż w Polsce.
Region tak bogaty w zasoby naturalne sprzyjał urbanizacji Saksonii, która po II wojnie światowej została najludniejszą i najbardziej uprzemysłowioną częścią Wschodnich Niemiec. Duża liczba ośrodków miejskich sprzyjała powstawaniu kolejnych klubów piłkarskich, a postępująca industrializacja była dla władzy ludowej idealnym nośnikiem do wciskania swojej propagandy.
Socrealizm odcisnął silne piętno na krajobrazie regionu, dlatego do Drezna pojedziemy na około i najpierw zahaczymy o Chemnitz, czyli NRD-owską karykaturę w pigułce. To trzecie największe miasto Saksonii (po Dreźnie i Lipsku), które zamieszkuje prawie 250 tys. osób i zarazem jedno z najdziwniejszych (a może przy okazji i najciekawszych?) miejsc, jakie miałem okazję w swoim dotychczasowym życiu odwiedzić. Bo gdybym był nauczycielem historii i musiał zreferować historię NRD oraz dzisiejszą rzeczywistość wschodnich Niemiec w trzy kwadranse, to bez wątpienia teleportowałbym się z klasą do Chemnitz. To Ost Deutschland w czystej postaci.
Przed wojną miasto było przemysłowym i kulturowym centrum regionu (mówiło się nawet o saksońskim Manchesterze). Wymuskana starówka idealnie konweniowała się z nowoczesnym budownictwem mieszkalnym, a w 1930 roku w Chemnitz na stałe było zameldowanych aż 360 tys. ludzi (porównajcie to sobie z dzisiejszą populacją i wyciągnijcie wnioski). Ten sympatyczny rozdział w historii – co oczywiste – w brutalny sposób zakończyły bombardowania Aliantów, które 80 proc. zabudowy centrum zamieniły w zgliszcza. Chemnitz zostało uznane za weitere tote stadt, czyli kolejne martwe miasto.
![DSC_0432_2[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0432_21.jpg?w=5984&h=3376)
Po zjednoczeniu Niemiec Chemnitz co prawda wróciło do starej nazwy, ale musiało zmierzyć się z typowymi problemami transformacji, które wpędziły miasto w duże tarapaty.
W objęciach Marksa
Jeśli ktoś zapyta Was – w jaki sposób chcielibyście spędzić słoneczną, sierpniową sobotę, to pewnie w kilka sekund wpadniecie na masę całkiem sympatycznych pomysłów. Grill ze znajomymi, piwko w plenerze, a może spontaniczny wypad nad morze? Mniej więcej taki właśnie kierunek obierają normalni ludzie.
Mnie natomiast wyborna, letnia pogoda zastała na… ulicach Chemnitz. Jedyne, co działa na moje usprawiedliwienie to fakt, że głównym motywem tej eskapady (oczywiście w wersji oficjalnej) był wyjazd służbowy do nieodległego Erfurtu. Wyjazd na własne życzenie, bo oczywiście wiedziałem, co święci się w okolicy.
Miejscowy Chemnitzer FC (czyli beniaminek 3. ligi) podejmował na własnym obiekcie słynny Hamburger SV. Było to spotkanie w ramach 1. rundy kultowego Pucharu Niemiec. Trafiłem na naprawdę zajebisty mecz, ponieważ gospodarze niesieni dopingiem ponad 13 tys. kibiców ulegli drużynie z Hamburga dopiero po rzutach karnych. Piszę to jednak tylko i wyłącznie z kronikarskiego obowiązku, ponieważ znacznie dłużej w mojej głowie został pie*dolnik, jaki zastałem na miejscu.
Chemnitz – choć skąpane w promieniach niezmąconego ani jedną chmurką słońca – nie jawiło mi się jako miejsce, w którym chciałbym spędzić nieco więcej czasu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to fakt, że mieszkańcy wcale nie zamierzają zrywać z przeszłością naznaczoną postacią Karola Marksa. Muszę jednak podkreślić, że to absolutnie nie jest tak, że istnieje tam jakiś kult jego osoby, a Kapitał jest główną pozycją w witrynach tutejszych księgarni.
Nie wiem, czy to odpowiednie słowo, ale wydaje mi się, że Niemcy dokonali po prostu swego rodzaju zdehumanizowania największych gwiazd ustroju komunistycznego. W czasach, gdy u nas praktycznie wszystkie pozostałości po poprzednim ustroju są skutecznie likwidowane, to na terenach byłej NRD uznaje się je za zwykłe pamiątki po dawnych czasach. Niemcy ze wschodu odpuszczają sobie dokładną egzegezę ich życiorysów, za to podchodzą do tematu z delikatną nutką nostalgii. Bo szczególnie to starsze pokolenie czasami dochodzi do wniosku, że zjednoczenie przyniosło ze sobą niewiele dobrego i pogrążyło wschodnie landy w marazmie. A Marks nie jest dla nich jednym z ojców komunizmu, tylko wspomnieniem czasów, gdy Karl-Marx-Stadt tętniło życiem.
Na dzień dobry trafiłem na zbiórkę kibiców Chemnitzera FC, którzy zgromadzili się pod najbardziej charakterystycznym punktem miasta, czyli… gigantycznym pomnikiem Karola Marksa właśnie. Siedmiometrowa głowa filozofa, a w tle koszmarny socrealistyczny budynek z wielkim napisem w czterech językach Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!
![DSC_0444_2[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0444_21.jpg?w=5984&h=3376)
Pod Marksem pojawiło się kilkuset sympatyków CFC. Z jednej strony przemarszem na stadion chcieli uświetnić wyjątkowe spotkanie w Pucharze Niemiec, a z drugiej zaprotestować przeciwko działaniom zarządu. Szefostwo klubu narozrabiało ich zdaniem tak bardzo, że w rozdawanych ulotkach zachęcali nawet do bojkotu… firmy zajmującej się cateringiem na stadionie. Poszło między innymi o wyrzucenie z drużyny piłkarza Daniela Frahna, który jedną ze strzelonych bramek uświetnił paradowaniem z koszulką o treści Wspieraj swoich lokalnych chuliganów! Niezwykle pogmatwana sprawa miała kilka śliskich wątków (na czele z nacjonalistycznym), ale pisząc w telegraficznym skrócie – zarząd po prostu nie godził się na tak jawne popieranie grupki radykalistów wykonujących krecią robotę na trybunach i wywalił go z drużyny.
Zawieszenie gwiazdy CFC zabolało wszystkich kibiców drużyny, którzy cenili napastnika za wysoką skuteczność w ostatnich latach. Dlatego każdy fan przed wejściem na stadion dostał kartkę z wydrukowaną jedenastką (numer Frahna na koszulce).
![DSC_0457_3[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0457_31.jpg?w=5984&h=3376)
Po prostu groteska.
Jedna ulica w centrum miasta, a na niej radykalni kibice w objęciach Marksa oraz przestraszeni imigranci, którym mobilizacja sympatyków CFC zakłóciła kolejny dzień błogiego byczenia się na nasłonecznionych ogródkach pod kebabem. No cóż – nie trzeba było przeglądać miejscowej prasy i policyjnych kronik, żeby stwierdzić, że Chemnitz to nie jest miasto, gdzie różne grupy społeczne i kulturowe żyją ze sobą w symbiozie. Drogę na stadion skróciłem sobie przez zaniedbaną, robotniczą dzielnicę, której kamienice mogłyby swobodnie konkurować z owianymi najgorszą sławą kwartałami Łodzi albo miast Górnego Śląska.
A na kameralnym Stadion an der Gellertstraße znowu nawiedził mnie duch słynnego niemieckiego filozofa, ponieważ za czasów NRD Chemnitzer FC nosił nazwę… FC Karl-Marx-Stadt. Klub co prawda nie należał do największych gigantów piłki nożnej w DDR, ale zapisał na swoim koncie mistrzostwo, wicemistrzostwo i trzy finały krajowego pucharu. Zaistniał też w Pucharze UEFA, gdzie toczył wyrównane boje na przykład ze słynnym Juventusem Turyn.
![DSC_0468_3[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0468_31.jpg?w=5984&h=3376)
Przyznam szczerze, że gdy gospodarze zaskakująco dzielnie stawiali czoła faworytom z Hamburga, to trochę kląłem w myślach. Dogrywka i rzuty karne znacznie przedłużyły mój pobyt w Chemnitz i aż bałem się pomyśleć, o której wrócę do Szczecina (a wyjechałem z niego w środku poprzedniej nocy).
Z czasem perspektywa ewentualnego przysypiania za kółkiem zeszła jednak na dalszy plan i tak, jak do pewnego momentu byłem zupełnie neutralnym obserwatorem, to z każdą minutą zaczynałem coraz bardziej kibicować gospodarzom. Na tyle, że podczas serii rzutów karnych razem z resztą fanów na całe gardło darłem się Jakubov, Jakubov!, żeby dodać otuchy czeskiemu bramkarzowi z Chemnitz.
Przed pierwszym gwizdkiem na stadionie widziałem bowiem zmęczonych i sfrustrowanych ponurą codziennością ludzi, którzy leniwie snuli się po trybunach. Potem ich marazm płynnie przeistoczył się w autentyczne w*urwienie, ponieważ zaczął się festiwal uprzejmości pod adresem zarządu. Wywalenie Frahna z zespołu było tylko wierzchołkiem góry lodowej, a większości kibiców wcale nie chodziło o bratanie się z chuliganami.
![DSC_0547_3[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0547_31.jpg?w=5984&h=3376)
Byliśmy w Chemnitz, a nie na planie amerykańskiego filmu, więc szczęśliwego zakończenia nie było i gospodarze przerżnęli serię rzutów karnych, ale – patrząc na ligowe dokonania CFC w 3. lidze – to i tak był dla miejscowych kibiców prawdopodobnie jeden z przyjemniejszych wieczorów w tym sezonie. Były emocje, była nadzieja, była szansa dokopać możnym z Hamburga.

„Ogólnie widać, że miasto dostało po d*pie. Widać to po architekturze i zachowaniu ludzi” – pisał pod jednym z moich postów na Twitterze kibic Pogoni Szczecin, który spędził w Dreźnie trochę czasu.
Trudno nie przyznać mu racji, ponieważ Florencja nad Łabą w ostatnich dekadach faktycznie nie należała do najszczęśliwszych miejsc na planecie. W zasadzie wystarczy przewertować historię tylko z ubiegłego stulecia, żeby stwierdzić, że nad miastem często ciążyło jakieś fatum. Najpierw fala antysemityzmu pogrążyła niezwykle bogate życie kulturalne Drezna, potem fala alianckich nalotów zrównała z ziemią bezcenne, zabytkowe centrum miasta (system obrony przeciwlotniczej nie istniał, bo Niemcy myśleli, że stolica Saksonii jest nietykalna), a dzieła zniszczenia dopełniło nastanie demokracji ludowej.
Socrealizm i problemy finansowe quasi-państewka nie były czynnikami, które sprzyjały odzyskaniu przez Drezno dawnego blasku. Odbudowa zabytkowego starego miasta szła jak krew z nosa (w zasadzie to nie zakończyła się do dzisiaj i tempa nabrała dopiero po zjednoczeniu Niemiec), a NRD-owscy architekci chętnie dodawali coś od siebie i częściowo zaplombowali centrum modernistycznym badziewiem. W niemieckojęzycznych opisach tego, co działo się z Dreznem po wojnie często pojawia się zresztą bardzo wymowne słowo entkernt, czyli wypatroszony.
![DSC_0027_4[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0027_41.jpg?w=5984&h=3376)
![DSC_0009_4[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0009_41.jpg?w=5984&h=3376)
***
Kwiecień 1989 roku. Całe Drezno czeka na rewanżowe spotkanie Dynama na własnym stadionie z VfB Stuttgart w półfinale Pucharu UEFA. Wszyscy wiedzą, że bilety będą towarem luksusowym, więc już na dwa dni przed otwarciem sprzedaży pod kasami tworzy się koczowisko. W szczytowym momencie w okolicy kotłuje się pięć tysięcy osób. Spanikowany szef drezdeńskiej policji nakazuje rozpocząć sprzedaż wejściówek wcześniej. 17 osób zostaje rannych.
***
Europejskie puchary od zawsze elektryzowały zamkniętych za żelazną kurtyną mieszkańców Drezna. I to niezależnie od ich pochodzenia i statusu społecznego. W 1973 roku Dynamo po dramatycznym dwumeczu eliminuje słynny Juventus Turyn. Do klubu trafia list gratulacyjny od Wietnamczyka, który pracuje w Dreźnie. Azjata najpierw zaznacza, że w pełni popiera ateistyczny ustrój państwa, jednak przy okazji dodaje, że po raz ostatni pozwolił sobie na modlitwę do Buddy, żeby ten pomógł drużynie obronić skromną zaliczkę z pierwszego meczu.
***
Parafraza słów Martina Luthera Kinga: Wir haben einen Traum (Mamy jedno marzenie/sen) – jest aktualnie głównym mottem klubu z Drezna. Można je znaleźć między innymi na samej górze oficjalnej witryny internetowej Dynama, a kawałek o tym tytule nagrał też Pie Kei, czyli najsłynniejszy drezdeński raper (prywatnie zapalony kibic czarno-żółtych).
Marzenie – szczególnie z dzisiejszej perspektywy Dynama, które broni się przed spadkiem z 2. Bundesligi – jest bardzo ambitne, ponieważ dotyczy powrotu na europejską arenę, która dostarczyła miastu tylu niezapomnianych emocji za czasów NRD.
Jeśli ktoś jest złośliwy, to pewnie w tym momencie uśmiechnie się pod nosem z politowania i zerknie na tabelę zaplecza niemieckiej ekstraklasy, gdzie nazwa Dynamo Drezno od wielu miesięcy świeci się na czerwono – jako wyróżnienie najgorszej drużyny w stawce. Przy okazji można by się nawet pokusić o zacytowanie Stefana z Poranku Kojota, który nie wieszczył zbyt optymistycznych perspektyw przed Kubą.
Należysz do ludzi, którzy całe życie spędzają na wyspie fantazji nazywanej „pewnego dnia będę”.
I być może aktualnie kibice Dynama faktycznie przebywają na takiej wyspie, jednak z drugiej strony mogą pochwalić się fantastyczną historią, które predestynuje ich do tego, żeby kiedyś znów dzierżyć w rękach przepustki do piłkarskiej Europy. To wielkie marzenie (niemal zapisane w statucie klubu) dotyczy bowiem rozegrania setnego spotkania w europejskich pucharach.
Zemsta za Belgrad
Licznik zatrzymał się bardzo dawno, bo przeszło trzy dekady temu na liczbie 98 meczów w międzynarodowych rozgrywkach. W marcu 1991 roku Dynamo zniknęło z europejskiej mapy piłkarskiej z nie mniejszym hukiem niż NRD z politycznego szkicu Starego Kontynentu. Zespół z Drezna w sezonie 90/91 doszedł do ćwierćfinału Pucharu Europy (który niedługo potem zamienił się w Ligę Mistrzów), gdzie trafił na późniejszego triumfatora tych rozgrywek, czyli Crveną zvezdę Belgrad. Losy dwumeczu rozstrzygnęły się już w pierwszym spotkaniu na Bałkanach (90 tys. widzów na stadionie!). Czerwona gwiazda wygrała 3:0.
Rewanż w Dreźnie był tylko formalnością, ale nie udało się go dokończyć. Gdy Zvezda wyszła na prowadzenie 2:1, chuligani nie pozwolili na kontynuowanie spotkania. Na stadionie zaczęła się regularna zadyma, której głównym celem byli oczywiście przybysze z południa Europy. Wszystko odbywało się pod hasłem Zemsta dla Belgradu jako rewanż za to, jak kibice Dynama zostali potraktowani na Bałkanach. Jugosławia była wtedy w przededniu wojny i jej przedsmak boleśnie odczuli na własnej skórze fani z Saksonii.
W książce Schwarzer Hals, gelbe Zähne: Fußballfans von Dynamo Dresden można przeczytać, że w Belgradzie delegacji z Drezna w kość dali nie tylko miejscowi kibice, ale przede wszystkim policja. „Policjanci to była najgorsza rzecz na świecie. Byli mizantropami. Pobili nas przed stadionem, potem trzymali przez pięć godzin bez jedzenia i picia”.
Wcześniej Dynamo zapisało się jednak na kartach europejskiego futbolu w bardziej chwalebny sposób. W latach 1967-1991 aż 20 razy kwalifikowało się do międzynarodowych rozgrywek i zanotowało kilka spektakularnych wyników. Najważniejszy sukces to bez wątpienia półfinał Pucharu UEFA w 1989 roku oraz wiele pamiętnych dwumeczów z możnymi europejskiej piłki. Największą zmorą Dynama był zdecydowanie Liverpool, który na przestrzeni zaledwie kilku lat aż trzykrotnie eliminował zespół z Elbflorenz z pucharów.
Regularne wojaże po Europie były oczywiście pokłosiem dobrych występów w DDR-Oberlidze, czyli najwyższej klasie rozgrywkowej w NRD. Dynamo Drezno jest drugim najbardziej utytułowanym klubem w historii tej nieistniejącej już ligi. Osiem tytułów mistrzowskich, osiem wicemistrzowskich oraz sześc trzecich miejsc powodują, że zespół z Saksonii w tabeli wszech czasów ustępuje tylko BFC Dynamo z Berlina (stołeczna ekipa ma na koncie dziesięć tytułów najlepszej drużyny w NRD).
Rywalizacja Dynama Drezno z Dynamem Berlin jest zresztą bardzo ciekawym wątkiem i jak się pewnie domyślacie – taka sama nazwa obu tych drużyn wcale nie jest przypadkowa.
Dynamo Drezno powstało w kwietniu 1953 roku na bazie SG Deutsche Volkspolizei Drezno i było klubem ściśle powiązanym z organami bezpieczeństwa wewnętrznego. Z takim zapleczem i wsparciem – co oczywiste – szybko zaczęło święcić sukcesy i jeszcze w tym samym roku sięgnęło po pierwsze mistrzostwo NRD. Wzorowa realizacja hasła kämpfen und siegen (walczyć i zwyciężać) była jednak nie w smak aparatczykom we wschodniej części Berlina, którym nie podobało się, że karty w lidze rozdaje klub z Drezna a nie ze stolicy.
Prominentny dygnitarz ze Stasi – Erich Mielke był wielkim entuzjastą futbolu i uważał, że piłka nożna może umocnić pozycję socjalistycznego kraju na mapie Europy, a przykład powinien płynąć z samej góry. Denerwowało go, że zainteresowani tą dyscypliną sportu mieszkańcy stolicy tak chętnie spoglądają na zepsutą część miasta, gdzie dobrze radziła sobie np. Hertha.
Dlatego drużynę błyskawicznie przeniesiono do Berlina i właśnie w ten sposób narodziło się… Dynamo Berlin, które wielkie sukcesy zaczęło święcić jednak dopiero u schyłku NRD i nie okazało natychmiastowym remedium na problemy stołecznego futbolu.
A Drezno, po raz kolejny w historii, dostało od losu cios poniżej pasa…
Prawdziwe Dynamo z Florencji nad Łabą popadło w trwający kilka lat marazm i na moment zleciało nawet na czwarty poziom rozgrywkowy. Klub trzeba było odbudowywać w zasadzie od podstaw. Drezno do elity na dobre wróciło dopiero w połowie lat 60-tych, ale na szczęście szybko nadrobiło stracony czas.
Dekada pomiędzy 1970 a 1980 rokiem była najwspanialszym okresem w całej historii klubu. Dynamo w DDR-Oberlidze ani razu nie zeszło z podium i dorzuciło do gabloty pięć mistrzostw, dwa wicemistrzostwa oraz trzy brązowe medale. Siłą rozpędu drezdeński walec zgarnął też dwa krajowe puchary.
![DSC_0044_4[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0044_41.jpg?w=5984&h=3376)
W latach 80-tych, z dużym opóźnieniem, narodziła się natomiast potęga tak nielubianego w Dreźnie – Dynama z Berlina. Stołeczny zespół sięgnął po dziesięć mistrzowskich tytułów z rzędu (!) i absolutnie zdominował rozgrywki. Chodzą legendy, że po części za zmianę warty odpowiadał niestrudzony Erich Mielke ze Stasi. Wówczas był już niemal u szczytu politycznej kariery oraz przy okazji pełnił funkcję honorowego prezesa berlińskiego Dynamo.
– Musicie zrozumieć, że stolica potrzebuje mistrzostwa! – miał powiedzieć w szatni zespołu z Drezna.
Mecze pomiędzy obiema drużynami zawsze wywoływały dużo napięć, a klub ze stolicy był w kraju powszechnie znienawidzony. Na trybunach można było usłyszeć okrzyki w stylu Świnie ze Stasi, pojawiało się także sporo spekulacji, że berlińczycy manipulują sędziami.
U schyłku NRD los wynagrodził jednak drezdeńczykom dawne krzywdy. Gdy zaczął się demontaż państwa, to gasząca światło władza miała na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż doglądanie tego, czy w berlińskim Dynamo dzieje się dobrze. Klub ze stolicy zaczął tracić swoje wpływy i w decydującej rozgrywce o miejsca w zjednoczonej niemieckiej Bundeslidze nie odegrał już żadnej roli.
Natomiast Dynamo Drezno na pożegnanie z NRD wzbogaciło swoją gablotę o jeszcze dwa tytuły mistrzowskie oraz wicemistrzostwo. Paradoksalnie – to drugie miejsce było wynikiem najcenniejszym, ponieważ zostało osiągnięte w ostatnim sezonie przed zjednoczeniem ligi niemieckiej. Dwie najlepsze drużyny, czyli Hansa Rostock i Dynamo Drezno – jako jedyni przedstawiciele NRD – awansowały tym samym do wspólnej, 1. Bundesligi.
O kulisach tamtej transformacji więcej napisałem w poprzednim tekście na blogu poświęconym właśnie Hansie Rostock i do niego po raz kolejny odsyłam.
Żółte szaleństwo
Nowa rzeczywistość nie okazała się łaskawa dla Dynama Drezno. Szybko okazało się, że postNRDowski zespół na dłuższą metę nie ma szans na równorzędną rywalizację z Bayernem Monachium czy Borussią Dortmund na żadnej płaszczyźnie. Przez trzy sezony klub z Saksonii co prawda dzielnie bronił się przed spadkiem, ale w 1995 roku drezdeńskie fatum znowu dało o sobie znać. Dynamo zajęło ostatnie miejsce w 1. Bundeslidze i właśnie wtedy zaczął się wielki kryzys, z którego czarno-żółci, tak na dobrą sprawę, nie wykaraskali się aż do dzisiaj.
Związek nie cackał się z fatalnie zarządzanym oraz zadłużonym na 10 milionów marek Dynamo i spuścił klub od razu do trzeciej ligi. Banicja na peryferiach poważnej piłki nożnej trwała prawie dziesięć lat, a w międzyczasie Legenda z Florencji nad Łabą zaliczyła jeszcze dwa sezony na… czwartym poziomie rozgrywkowym.
![DSC_0001[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_00011.jpg?w=5984&h=3376)
Czarno-żółci na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej – poza małymi wyjątkami – praktycznie cały czas bronią się przed spadkiem, czego najlepszym przykładem jest trwający sezon. W momencie pisania tego tekstu Dynamo znajduje się na ostatnim, 18. miejscu w tabeli 2. Bundesligi i większość ekspertów nie ma wątpliwości, że jest głównym kandydatem do tego, żeby po czterech latach przerwy wrócić do 3. Ligi.
Parafrazując słowa, bodajże Leszka Milewskiego z Weszło, na temat stanu polskiej piłki – problemem Dynama Drezno nie jest już to, że od wielu lat – na niwie sportowej – znajduje się w czarnej d*pie. Największym zmartwieniem jest fakt, że klub z Saksonii zaczął się w niej urządzać, ustawiać meble i zapraszać znajomych.
Na piłkarskiej mapie zjednoczonych Niemiec Dynamo od przeszło 30 lat nie odgrywa żadnej poważnej roli. W czasie gdy zespół z Drezna tułał się po trzecich ligach, to przez 1. Bundesligę przewinęły się takie potęgi jak SC Paderborn, SV Darmstadt czy chociażby Energie Cottbus, którego swego czasu udowodniło, że nawet na biednym wschodzie można zrobić poważną piłkę.
Na szczęście wiele lat na zapleczu dużego futbolu nie spowodowało, że Dynamo zniknęło z czołówek niemieckich gazet, a kraj zapomniał o istnieniu tego zasłużonego klubu piłkarskiego. Wszystko za sprawą fanatycznych i oddanych kibiców, którzy na prasowych czołówkach z powodzeniem zastępują bezbarwnych i niemających niczego ciekawego do zaoferowania zawodników. Czasami na niesfornych fanów wylewane jest wiadro pomyj za ich nieokrzesanie oraz niespecjalnie chwalebne wybryki, natomiast znacznie częściej są po prostu obiektem podziwu. Mieszkańcy Drezna to ludzie boleśnie doświadczeni przez historię i – co za tym idzie – solidnie zahartowani, więc kolejne kopniaki w tyłek nie robią na nich żadnego wrażenia. To między innymi dlatego nigdy nie odwrócili się od Dynama i nawet teraz – choć zespół jest na krawędzi spadku do 3. Ligi – trzeba się namęczyć, żeby wyszarpać wejściówkę na niektóre spotkania. To lokalny fenomen, który miejscowi nazywają Dynamolandem.
To nieoficjalny, siedemnasty kraj związkowy Niemiec, który stworzyli kibice Dynama – zrzeszając pod tym hasłem wszystko, co jest związane z ich ukochanym klubem. Jak nie trudno się domyślić, czasem sytuacja wymykała się spod kontroli i separatystyczne zapędy fanów szły o krok za daleko. Swego czasu wygląd zmieniła masa tablic informacyjnych w Saksonii i południowej Brandenburgii, ponieważ kibice postanowili wyraźnie pozaznaczać, w jakich miejscowościach kibicuje się Dynamo z Drezna.

I choć fani Dynama są zakochani w swoim heimacie, to koniecznie trzeba podkreślić, że fascynują ich również podróże. Kibice z Drezna tylko w ostatnich latach zapisali na swoim koncie kilka spektakularnych wycieczek, które odbiły się szerokim echem w całym kraju.
Około 20 tys. osób na wyjeździe do Monachium na mecz z TSV 1860, 10 tys. kibiców w Dortmundzie albo 8 tys. głów na sektorze gości w Hamburgu. Te wszystkie liczby robią naprawdę duże wrażenie, ale sympatycy Drezna samych siebie przeszli dopiero jesienią ubiegłego, 2019 roku.
30 października, w 2. rundzie Pucharu Niemiec, mierzyli się na słynnym Stadionie Olimpijskim w Berlinie z Herthą. Teoretycznie wydawało się, że środa nie jest idealnym dniem na zorganizowanie konkretnej wyprawy do stolicy (ok. 400 kilometrów w obie strony), ale do drezdeńczyków w końcu uśmiechnęło się szczęście, ponieważ na kolejny dzień przypadło Reformationstag, czyli Święto Reformacji, które w Saksonii jest równoznaczne z tym, że o ósmej rano nie trzeba podbijać karty na zakładzie.
![DSC_0329_4[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0329_41.jpg?w=5984&h=3376)
Mecz w Berlinie był moim pierwszym zetknięciem na żywo z Dynamem Drezno i już wtedy nie miałem żadnych wątpliwości, że nie mogłem wymarzyć sobie lepszego początku przygody z Legende aus Elbflorenz.
Ostatecznie na Olympiastadion dotarło około 30 tys. fanów z Saksonii (sic!), co z miejsca stało się rekordowym wyjazdem kibicowskim za naszą zachodnią granicą! Drezdeńczycy bez większej przesady zajęli pół stadionu, a ich jednolity ubiór (większość miała na sobie dedykowane koszulki za 10 euro) robił piorunujące wrażenie.
![DSC_0363_5[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0363_51.jpg?w=5984&h=3376)
Widać było, że na berlińczykach inwazja z Saksonii zrobiła duże wrażenie i zdecydowanie przerosła ich oczekiwania. Teoretycznie byli przecież w sercu własnego domu, ale nie czuli się zbyt pewnie. Kibicka starszej daty, która – jak zapewne na każdy mecz – przytargała ze sobą dużą flagę na kiju w barwach Herthy w ciągu całego spotkania pomachała nią zaledwie kilkukrotnie.
Żółta fala dosłownie zalała Berlin, a miejscowy, naprawdę liczny młyn Herthy miał spore problemy, żeby przebić się przez wokalne popisy Dynama. Goście działali z ogromnym rozmachem i zajęli pozycje nawet na wyłączonym dla publiczności fragmencie stadionu, gdzie w 1936 roku płonął olimpijski znicz. Słynne schody na Olympiastadion zostały przykryte wielką płachtą z herbem Dynama Drezno, a był to tylko wstęp do efektownej choreografii pod wymownym tytułem Yellow Madness, którą uzupełnił gigantyczny transparent i masa odpalonej pirotechniki.
Nawet ktoś zupełnie obojętny na uroki klimatu ultras musiał tego dnia docenić popisy kibiców z Drezna. Był to szybki wykład z efektywnego zarządzania zasobami ludzkimi, ponieważ tak umiejętne dyrygowanie grupą 30 tys. kibiców na nie swoim stadionie musiało zrobić wrażenie na każdym, kto tego dnia pofatygował się na berlińskiego kolosa. Pominę już wątek tego, w jaki sposób goście wtargali na obiekt tony pirotechniki, ponieważ w ich sektorach paliło się dosłownie przez całe spotkanie i nie mam wątpliwości, że drezdeńczycy odpalili więcej rac niż Partizan Belgrad podczas ostatnich, lutowych derbów z Crveną zvezdą na Marakanie.
Październikowe spotkanie zapamiętam na całe życie nie tylko ze względu na wydarzenia na trybunach, ale także z powodu tego, co działo się na boisku. Można pokusić się o stwierdzenie, że ten mecz był historią Dynama Drezno w pigułce. Gdy były zawodnik Legii Warszawa Ondrej Duda w 85. minucie wykorzystuje rzut karny i Hertha wychodzi na prowadzenie 2:1, to wydaje się, że losy awansu do kolejnej rundy Pucharu Niemiec są rozstrzygnięte. Ale goście się nie poddają. W doliczonym czasie gry wyrównują stan meczu i doprowadzają do dogrywki, w której sensacyjnie wychodzą na prowadzenie 3:2. Czarno–żółta część stadionu zaczyna świętować, ale – jak to przeważnie w historii Drezna bywało – Hertha wyrównuje… w 122. minucie meczu, a potem wygrywa dramatyczną serię rzutów karnych i eliminuje Dynamo z rozgrywek.
Rozczarowanie na trybunach było ogromne, ale zahartowani latami klęsk kibice z Saksonii przyjęli ją nad wyraz godnie. Podziękowali swoim piłkarzom za ambitną walkę, jeszcze chwilę głośno pośpiewali i rozjechali się do domów.
Wir.Zusammen.Jetzt.
Każda cierpliwość ma jednak swoje granice. W rundzie jesiennej Dynamo na boiskach 2. Bundesligi prezentowało się fatalnie i szybko ugrzęzło na dnie ligowej tabeli. Drezdeńczycy zanotowali między innymi serię pięciu porażek z rzędu, którą zainaugurowała ta najbardziej bolesna – wyjazdowe 1:4 w derbach Saksonii z Erzgebirge Aue.
Dla obu klubów to jedne z najważniejszych spotkań w sezonie, które decydują o prymacie w tej części kraju. W trwających rozgrywkach drużyna z serca Rudaw (właśnie od górskiego pasma wzięła się nazwa Erzgebirge) ma powody do satysfakcji, ponieważ nie dość, że rozgromiła Dynamo w pierwszych derbach, to zajmuje bardzo wysokie miejsce w tabeli zaplecza niemieckiej ekstraklasy. W momencie pisania tego tekstu (początek marca) Erzgebirge plasuje się na ósmej lokacie i już dawno jest spokojne o zachowanie ligowego bytu.
To ogromny paradoks, ponieważ – nie licząc stołecznego Unionu Berlin – Fiołki to w tej chwili najwyżej notowany zespół z NRD-owskim rodowodem w niemieckiej piłce. Paradoks wynika z tego, że Aue to malutkie miasteczko, które liczy nieco ponad 17 tys. mieszkańców. Imponuje nie tylko wynikami, ale także średnią frekwencją, która w tym sezonie wynosi 11 583 osób na mecz. Będąc bardziej dosadnym – spotkania w postenerdowskiej pipidówie, w uśrednieniu, cieszą się większym zainteresowaniem widzów niż przeciętne spotkanie polskiej ekstraklasy.
Seria pięciu porażek z rzędu ugruntowała ostatnią pozycję Dynama w tabeli 2. Bundesligi. Szansa na przełamanie fatalnej passy nadarzyła się dopiero w połowie listopada, kiedy do Drezna przyjechało SV Wehen Wiesbaden – wówczas… przedostatni zespół w stawce.
Starcie gigantów było więc idealną okazją na kolejne bliskie spotkanie z Dynamem i wycieczkę do Florencji nad Łabą, żeby sprawdzić, jaka atmosfera panuje wokół klubu przy tak nieciekawych okolicznościach sportowych.
Zmierzając na Rudolf-Harbig-Stadion nie odnosiło się wrażenia, że idziemy na mecz drużyny, która jedną nogą jest już o klasę rozgrywkową niżej i gra z rywalem o atrakcyjności na poziomie Wigier Suwałki (z całym szacunkiem dla zespołu z Podlasia).
Obiekt zlokalizowany nieopodal największego parku w mieście sprzyja przedmeczowym uciechom. Listopadowy chłód nie przeszkadzał kibicom, którzy tłumnie gromadzili się przy stoiskach gastronomicznych pod stadionem oraz… przy swoich samochodach. W Niemczech nie ma debilnego zakazu spożywania niskoprocentowego alkoholu na świeżym powietrzu, więc grupki fanów najpierw parkowały swojego Opla w kombi, a potem otwierały bagażnik, gdzie czekała już krata piwa. I tak dochodzili do nich kolejni znajomi oraz nawet zupełnie przypadkowi kibice, którzy załapali się na zimnego browara i przy okazji pogadali o zbliżającym się meczu. To był naprawdę ciekawy obrazek. Ulica, a niej z sznur samochodów z otwartymi bagażnikami wokół których rozwijało się kibicowskie życie towarzyskie.
![DSC_0518_5[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_0518_51.jpg?w=5984&h=3376)
Przed meczem działo się w parku, działo się w fanshopie i działo się też… na samym stadionie. Bo choć sędzia po raz pierwszy miał zagwizdać dopiero za kilkadziesiąt minut, to słynny K-Block, czyli najbardziej fanatyczny sektor na drezdeńskim obiekcie już pękał w szwach. Mało tego – prowadzony był normalny doping i odpalono kilkanaście rac! Naprawdę tego wieczoru warto był przyjść na stadion znacznie wcześniej.
Nowoczesny Rudolf-Harbig-Stadion w obecnym kształcie powstał w latach 2007-2009, a jego budowa kosztowała 46 milionów euro. Stworzono go od podstaw w miejscu starego, lekkoatletycznego obiektu z bieżnią, na którym swoje mecze także rozgrywało Dynamo. W czasie prac znaleziono na jego terenie dziesięć bomb zapalających. Nowy stadion słynie ze stromych, jednopoziomowych trybun, dzięki którym widoczność boiska praktycznie z każdego krzesełka jest bardzo dobra.
Betonowa promenada pod trybunami jest dość surowa, ale funkcjonalna i bogata w dobrze zaopatrzone stoiska gastronomiczne, na których od pewnego czasu można w końcu płacić kartą. Na pierwszy rzut oka stadion nie wygląda na obiekt, który może zgromadzić pod swoim dachem 32 066 kibiców. Wszystko dlatego, że na imponującą pojemność składa się ponad 11 tys. miejsc stojących. Tyłka nie da się posadzić m. in. na całej K-Block, co z pewnością sprzyja tworzeniu fanatycznej atmosfery. W 2011 roku rozgrywano tutaj kobiecy mundial.
Mecz z SV Wehen, zgodnie z przewidywaniami, nie stał na zbyt wysokim poziomie, ale Dynamo w końcu zepchnęło jakiegoś rywala do defensywy. Gospodarze stworzyli sobie kilka naprawdę niezłych sytuacji do napoczęcia przeciwnika, jednak razili potworną nieskutecznością. Ponad 25 tys. widzów kipiało z frustracji, ale drezdeńczycy po potwornych męczarniach wyszarpali skromne zwycięstwo 1:0.
Po końcowym gwizdku nie było mowy o żadnym świętowaniu. Krótkie podziękowanie za doping, kilka przybitych piątek i ewakuacja do szatni. Zwycięstwo z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie na pewno było bardzo cenne, ale nie okazało się przełomowe, ponieważ Dynamo do końca roku nie wygrało już ani jednego meczu i dalej szorowało brzuchem pod dnie ligowej tabeli.
Sytuacja zrobiła się dramatyczna, dlatego przed startem rundy wiosennej klub, drużyna oraz kibice postanowili zjednoczyć się jeszcze bardziej i razem spróbować uratować ligowy byt dla Drezna. Najpierw kilku przedstawicieli Ultras Dynamo udało się z zespołem na zimowe zgrupowanie do Hiszpanii, żeby złapać lepszy kontakt z piłkarzami, popracować nad atmosferą i wyjaśnić wszelkie nieporozumienia z poprzednich miesięcy.

– Czuję, że między kibicami a drużyną narodziło coś nowego. Przed nami 16 wiosennych finałów i jeśli będziemy razem, to jesteśmy w stanie sprostać temu trudnemu zadaniu – mówił przed startem rundy trener Markus Kauczinski.
Ambitne przedsięwzięcie (w samym Dreźnie rozwieszono ok. 2500 plakatów) swoimi twarzami firmują m. in. legenda Dynama i reprezentacji Niemiec Ulf Kirsten, bramkarz Kevin Broll oraz znany kibic Supp, który dyryguje dopingiem na K-Block.

Wiosna zaczęła się obiecująco, ponieważ Dynamo w pierwszych dwóch meczach zdobyło cztery punkty. W lutym trzeba więc było powiedzieć sprawdzam i znowu pojawić się w Dreźnie. Spotkanie – z do bólu przeciętnym – SV Darmstadt miało dać odpowiedź, czy piłkarze z Saksonii faktycznie są na dobrej drodze do wydostania się ze strefy spadkowej.
Gospodarze pojedynek zaczęli w wymarzony sposób i w zasadzie już w pierwszej akcji meczu wyszli na prowadzenie. Ponad 26 tys. gardeł rozgrzało drezdeński stadion do czerwoności i oczekiwało, że drużyna pójdzie za ciosem. Ale nieoczekiwanie goście z Darmstadt szybko opanowali sytuację i jeszcze przed przerwą odpowiedzieli… trzema golami.
![DSC_0007[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2020/03/dsc_00071.jpg?w=5984&h=3376)
Po końcowym gwizdku – pomimo porażki – nie było mowy o jakiejkolwiek krytyce pod adresem piłkarzy. Zawodnicy dostali od kibiców gromkie oklaski za walkę, a na płocie pod K-Block zawisła flaga Wir.Zusammen.Jetzt, która miała przypomnieć drużynie, że całe Dynamo będzie tej wiosny szło ramię w ramię. Niezależnie od wyników.
Po meczu przez niemieckie media przetoczyła się burza, ponieważ decyzję o anulowaniu bramki uznano za bardzo kontrowersyjną. Na tyle, że Dynamo przez moment dążyło nawet do tego, żeby wnioskować o… powtórzenie spotkania z Darmstadt.
Mecz był również okazją do świętowania dekady przyjaźni pomiędzy sympatykami Dynama i bośniackim FK Sarajewo. A trzeba przyznać, że drezdeńscy kibice mają w sobie nutkę bałkańskiego fanatyzmu. Rudolf-Harbig-Stadion to jeden z głośniejszych i lepiej dopingujących obiektów, na których miałem okazję do tej pory się pojawić. Żeby zobrazować, jak świetna atmosfera panuje na meczach w Dreźnie, to dodam, że tamtejsi kibice zrobili na mnie większe wrażenie od fanów Borussii Dortmund. A zaznaczę, że stałem w sercu Die Gelbe Wand na niedawnych derbach z FC Köln.
Imponują nie tylko decybele i świetna organizacja, ale także bogaty repertuar. Flagowym numerem kibiców w Dreźnie jest przerobiony na własne potrzeby słynny kawałek DJ Otzi’ego Hey Baby. Ta przyśpiewka to obowiązkowy punkt programu w czasie drugiej połowy meczu i wymaga pełnego zaangażowania każdej z trybun. Przykład poniżej.
Na tym pokłady kreatywności się nie kończą, ponieważ widać je również na innych płaszczyznach. Jedna z głównych grup kibicowskich ma dźwięczną nazwę… Elbkaida (Elba to niemiecka nazwa Łaby).
Na Rudolf-Harbig-Stadion bardzo mocno odczuwalna jest też Ostalgia (czyli tęsknota za NRD) połączona z silnie zakorzenionym lokalnym patriotyzmem. Stąd po drezdeńskich sektorach często niesie się donośna przyśpiewka Ost, ost, ost Deutschland!, a na K-Block można czasem dostrzec flagę NRD z młotem, cyrklem i kłosem.
Kibice Dynama lubują się w kolekcjonowaniu rekordów. O pierwszym już pisałem i dotyczył on najliczniejszej eskapady na wyjazdowy mecz swojej drużyny (ok. 30 tys. fanów w Berlinie). Kolejny dotyczy natomiast popisów na własnym stadionie.
W 2015 roku na spotkaniu z FC Magdeburg zaprezentowano gigantyczną sektorówkę, która zakryła wszystkie cztery trybuny! Prace nad tym ogromnym przedsięwzięciem trwały kilka lat i pochłonęły 25 tys. euro. Do tej pory nikt w Europie nie porwał się na tak spektakularną i obszerną oprawę. Zużyto 70 kilometrów przędzy i osiem maszyn do szycia.
Środki pochodziły z darowizn, zbiórek i sprzedaży artykułów kibicowskich. Kwota z pewnością robi wrażenie – jednak z drugiej strony – jeśli wziąć pod uwagę gigantyczne zainteresowanie, jakim cieszy się DD w regionie, to wcale nie jest aż tak astronomiczna. Dynamo – mimo wieloletniej sportowej zapaści – jest jednym z najpopularniejszych klubów piłkarskich w Niemczech. W styczniu tego roku mogło pochwalić się ponad 23 tys. członków regularnie płacących składki. To aktualnie 16. wynik w kraju, czwarty w 2. Bundeslidze i pierwszy, jeśli chodzi o kluby z byłej NRD (nie licząc stołecznego Unionu Berlin).
Posiadaczami karnetów na rundę wiosenną jest 18 tys. osób (piąta lokata w stawce).
Na stadionie Dynama regularnie słychać język czeski (40 km do granicy), a na mecze licznie przyjeżdżają mieszkańcy z całego, szeroko pojętego Dynamolandu. To przede wszystkim ogromne połacie terenu ciągnące się na wschód od Drezna aż do polskiej granicy. Fancluby z Bautzen (Budziszyn) i Görlitz (niemiecka część Zgorzelca) mają na K-Block zarezerwowane miejsca na swoje flagi. Czarno-żółci swoich sprzymierzeńców mają też na zachodzie, a konkretnie w słynnym z produkcji Trabantów Zwickau (zgoda z miejscowym FSV).
Żeby jednak nie było tak kolorowo, to Dynamo bije również rekordy, jeśli chodzi o liczbę zakazów stadionowych. Drezdeńczycy regularnie kręcą się koło pierwszego miejsca. No cóż… twarde, charaktery ze wschodnich Niemiec, które często mają coś do powiedzenia.
W 2017 roku kibice z Saksonii pojechali na wyjazd do Karlsruhe ubrani w wojskowe mundury. Chcieli tym samym zakomunikować, że wypowiadają wojnę DFB (niemiecki odpowiednik PZPN). Dynamo – jak większość klubów w całym kraju – jest również przeciwne istnieniu RB Lipsk, uważanemu za komercyjny twór bez historii. Stąd na jednym z meczów pojawił się transparent o treści: Football is for you and me. Not for Red Bull industry!

Spadek do… raju?
W momencie pisania tego tekstu (początek marca) Dynamo ciągle jest na ostatnim miejscu w ligowej tabeli, ale nadzieja na utrzymanie jeszcze nie umarła i drezdeńczycy – jak zwykle w swojej historii – zdołali się już otrząsnąć z bolesnej i być może niesprawiedliwej porażki z Darmstadt.
Po raz pierwszy w tym sezonie mogą pochwalić się serią dwóch zwycięstw z rzędu, a w miniony weekend wygrana smakowała podwójnie. Komplet prawie 31 tys. widzów (mieszkańcom Drezna jak widać koronawirus jest niestraszny) oklaskiwał… derbowy triumf nad Erzgebirge Aue 2:1. Nie dość, że udało się zrewanżować odwiecznemu rywalowi za jesienną klęskę, to Patrick Schmidt zwycięskiego gola strzelił efektowną przewrotką.
Kto wie… być może to był przełomowy moment, po którym Dynamo na dobre rozpocznie marsz ku utrzymaniu, które jeszcze kilka tygodni wydawało się mrzonką. Bo jeśli komuś ma się udać, to tylko zahartowanym na ciosy od losu drezdeńczykom.
A nawet, jeśli ta karkołomna misja zakończy się niepowodzeniem, to Legenda z Florencji nad Łabą i tak będzie trwała dalej. Kibice z byłej NRD lubują się bowiem w bardzo wymownym powiedzonku Egal welche Liga, czyli Bez znaczenia, w której lidze.
Dlatego po ewentualnym spadku do 3. Ligi, na Dynamo i tak będą ciągnęły tłumy (średnia frekwencja podczas ostatniego sezonu drezdeńczyków na tym poziomie to przeszło 27,5 tys. widzów na spotkanie), a miejscowi kibice nadal będą marzyli o powrocie na należne im miejsce, czyli do 1. Bundesligi. Bardzo istotny jest fakt, że klub od marca 2016 roku w końcu jest wolny od długów, które trawiły go od momentu, gdy NRD przeszła do historii.
W mediach można przeczytać, że Dynamo jest stabilne finansowo jak nigdy dotąd i regularnie generuje zysk. Co prawda ewentualny spadek z pewnością uderzy również w klubową kasę, ale zdrowe fundamenty dają nadzieję na lepsze jutro dla piłkarskiego Drezna.

Powrót Dynama do 3. Ligi oznaczałby bowiem, że trzeci poziom rozgrywkowy w Niemczech stałby się momentalnie jedną z najciekawszych lig pod względem kibicowskim w Europie i rajem dla groundhopperów. Drezdeńczycy dołączyliby do postNRDowskiego gwiazdozbioru największych klubów z rodowodem za żelazną kurtyną na czele z Hansą Rostock i FC Magdeburg.
Do tego (trzeba trzymać kciuki za utrzymanie) m. in. Chemnitzer FC, Hallescher FC i przyjaciele z FSV Zwickau, a na dokładkę uznane zespoły z kontynentalnej części Niemiec, czyli 1860 Monachium, Kaiserslautern, Eintracht Brunszwik, czy nawet rezerwy wielkiego Bayernu. Jeśli to ciągle zbyt mało argumentów, to niewykluczone, że z północno-wschodniej Regionalligi awansuje ktoś z dwójki LOK Lipsk – Energie Cottbus. Kalkulacja jest więc prosta. W następnym sezonie – przy dobrych wiatrach – na wschód Niemiec za emocjami piłkarsko-kibicowskimi będzie można jeździć w ciemno co tydzień.
I ten optymistyczny, choć nieco absurdalny akcent musi wystarczyć za zakończenie tego tekstu, ponieważ faktyczną puentę dopiero za kilka miesięcy napisze życie…

Dodaj komentarz