Klimatyczna trybuna na łuku za jedną z bramek na Sportforum Hohenschönhausen od wielu lat jest wyłączona z użytku, ponieważ grozi zawaleniem. Dlatego na każdym meczu do jej pilnowania oddelegowanych jest kilku stewardów, którzy zawracają wszystkich śmiałków próbujących wspiąć się na trawiastą skarpę w swoich w bordowych New Balance’ach albo Superstarach.
Podczas meczu z Greifswalderem FC panowie w odblaskowych kamizelkach musieli jednak skapitulować. Spotkanie oglądał nadkomplet publiczności, bo na stadion wpuszczono więcej osób niż było biletów, dlatego nie dało się nawet określić dokładnej frekwencji. Dziesiątki spóźnialskich 40 i 50-latków w kurtkach Stone Island postanowiło więc wziąć sprawy w swoje ręce i „otworzyć” sobie zamkniętą trybunę, żeby móc w komfortowych warunkach oglądać mecz. Stewardzi oczywiście nie poszli na konfrontację z ludźmi, z których mnóstwo zapewne rządziło na chuligańskiej scenie NRD w latach 80-tych i grzecznie się odsunęli – prosząc tylko o pozostanie na górze nieczynnej trybuny. Kibice BFC poszli więc po piwo, wspięli się na skarpę i niczym nieskrępowani mogli głośno krzyknąć DY-NA-MOOO.
To już zresztą nie pierwszy raz w ostatnich miesiącach, kiedy fani Dynamo otwierają zamknięte trybuny. Podobnie było latem na opisywanym przeze mnie sparingu z Herthą Berlin rozgrywanym na większym Friedrich-Ludwig-Jahn-Sportpark, kiedy zainteresowanie kibiców (10 tys. widzów) też zupełnie zaskoczyło organizatorów. Wtedy BFC-ers najpierw wjechali z bramą, a potem w kilka sekund zlikwidowali prowizoryczne barierki, które miały wyłączyć z użytku kilka sektorów.

***
No dobra, ale dlaczego ligowe spotkanie z szerzej nieznanym Greifswalderem FC cieszyło się tak dużym zainteresowaniem?
Żeby znaleźć odpowiedź na to pytanie, to musimy trochę pogrzebać w historii oraz regulaminie rozgrywek.
W tym sezonie zwycięzca północno-wschodniej grupy Regionalligi ma zapewniony bezpośredni awans do 3. Ligi, dlatego kluby z byłej NRD od wielu lat nie stały przed tak dużą szansę na wywalczenie przepustek na szczebel centralny. W poprzednich dwóch sezonach zwycięzcy tej grupy musieli grać w barażach, które solidarnie przegrały BFC Dynamo, a następnie Energie Cottbus. A trzy lata temu – kiedy rotacyjny cykl barażowy ominął grupę północno-wschodnią – sezon z powodu pandemii przerwano po rozegraniu 13. kolejki, czyli jego faktyczna wartość była tak naprawdę żadna. Wiosną 2021 r. obostrzenia konsekwentnie przedłużano i w końcu uświadomiono sobie, że na wznowienie rozgrywek nie ma szans, więc trzeba kogoś awansować do 3. Ligi.
W momencie przerwania zmagań liderem była rewelacyjna Viktoria Berlin, więc to ona – w zasadzie w prezencie – dostała przepustki na szczebel centralny. Klub był na to zupełnie nieprzygotowany, nie miał stadionu, infrastruktury, pieniędzy i przede wszystkim kibiców, więc po roku od razu wrócił do Regionalligi Nordost. Z Viktorią było trochę jak z tą parodią „Sprawy dla reportera”: Pani redaktor. Przynieśli, kazali podpisać, my nie czytaliśmy, a teraz trzeba grać!
Dlatego dopiero trwający sezon 2023/2024 jawił się dla wielu upadłych gigantów z byłej NRD jako realna szansa na bezpośredni, upragniony awans do tzw. profesjonalnej piłki nożnej. To miały być niezwykle interesujące rozgrywki, w których: BFC Dynamo, Energie Cottbus, Lokomotive Lipsk, Chemie Lipsk, Chemnitzer FC, Carl Zeiss Jena, Rot-Weiss Erfurt czy FSV Zwickau stoczą pasjonującą walkę o pierwsze miejsce, jak za czasów DDR-Oberligi (łącznie te kluby mają na koncie 19 mistrzostw NRD oraz kilkaset spotkań w europejskich pucharach!).
Rzeczywistość zupełnie rozjechała się jednak z oczekiwaniami. Większość znanych marek albo zakopała się w środku tabeli, albo (jak legendarny duet z Lipska) uwikłała się w walkę o utrzymanie na czwartym poziomie rozgrywkowym! Wszystkich pogodził natomiast Greifswalder FC, który zaatakował nawet nie z drugiego, a trzeciego szeregu. Klub spod polskiej granicy – z absolutnej piłkarskiej pustyni jaką jest Pomorze Przednie -jesienią nie przegrał ani jednego meczu i został sensacyjnym liderem.
Greifswalder FC w Regionallidze Nordost gra dopiero drugi sezon (w poprzednim z bólem wywalczył utrzymanie), ale w ostatnim czasie został solidnie dokapitalizowany przez lokalnego biznesmena-filantropa Jonasa Holtza, który postanowił zrobić w nadbałtyckim, uniwersyteckim miasteczku dużą piłkę i stworzyć jakąkolwiek przeciwwagę w regionie dla Hansy Rostock. GFC ma w kadrze m. in. byłego zawodnika Pogoni Szczecin Soufiana Benyaminę (13 goli) czy mającego przeszłość w VfL Bochum Toma Wielandta i kroczy w zasadzie od zwycięstwa do zwycięstwa (na razie ma na koncie tylko jedną porażkę).

Można powiedzieć, że Greifswalder FC wyrównuje tym samym rachunki z historią, która zablokowała ambitne plany w latach 80-tych. Za czasów NRD BSG KWW Greifswald (protoplasta GFC) był solidną drużyną zaplecza najwyższej klasy rozgrywkowej, ale władze pobliskiej elektrowni jądrowej w Lubminie (dzisiaj już nieczynnej) zamarzyły sobie, że zrobią tutaj piłkę na poziomie DDR-Oberligi. Nie zdążyły, bo w międzyczasie doszło do zjednoczenia Niemiec, a elektrownie wyłączono, bo w kwestii pewnych rozwiązań łudząco przypominała ekspertom swój odpowiednik w Czarnobylu. Teraz – za sprawą pieniędzy Jonasa Holtza – Greifswald, już w zupełnie innym systemie walutowym, spróbuje jeszcze raz powalczyć o awans na piłkarskie salony. Być może, w jakiejś perspektywie, pozwoliłoby kiedyś, na koniec kariery, ściągnąć tutaj swojego najbardziej znanego wychowanka – Toniego Kroosa.
***
Jedynymi drużynami, które są jeszcze w stanie pokrzyżować szyki GFC i starają się dotrzymać kroku rewelacji z północno-wschodnich rubieży Niemiec są BFC Dynamo oraz Energie Cottbus.
To dlatego spotkanie z Greifswalderem FC cieszyło się tak dużym zainteresowaniem kibiców we wschodnim Berlinie. BFC Dynamo udanie zaczęło rundę wiosenną (trzy zwycięstwa oraz jeden, bardzo pechowy remis) i przed meczem z GFC miało do lidera pięć punktów starty oraz jeszcze dwa zaległe spotkanie w zapasie. Plan był więc bardzo prosty. Pokonać zespół z Greifswaldu, później zdobyć ze cztery punkty w zaległych spotkaniach i wygodnie zasiąść w fotelu lidera. Dlatego nie było wątpliwości – to jeden z najważniejszych pojedynków w najnowszej historii klubu.
***
Nie znoszę bezczeszczenia języka polskiego. Drażni mnie używanie słów bez znajomości ich faktycznego znaczenia (klasyczne bynajmniej jako przynajmniej). Nie cierpię też zdrobnień, które uważam za językowy gwałt (możecie mi wierzyć lub nie, ale nie chodzę do pobliskiego warzywniaka tylko dlatego, że nie jestem w stanie znieść pani sprzedawczyni notorycznie posługującej się frazami terminalik, potwierdzonko, pieniążki, dowidzonka, miłego dzionka, ziemniaczki). A czytając (lub pisząc) wystrzegam się patosu, który uznaję za delikatny przejaw grafomanii. Szczególnie jeśli rzecz traktuje o piłce nożnej – sprawie mimo wszystko błahej.
W przypadku BFC Dynamo muszę jednak trochę nagiąć swoje zasady, bo nie potrafię właściwie oddać swoich spostrzeżeń bez odrobiny patosu.
Nie mam nic do Greifswaldera FC. Mało tego – cieszę się, że przy polskiej granicy i na zupełnie piłkarskiej pustyni powstaje tak ciekawy projekt. Przyznam jednak zupełnie szczerze, że w lidze czekam na ich pierwsze potknięcia, ponieważ w walce o awans do 3. Ligi kibicuję w tej chwili tylko BFC Dynamo. Bo to klub, który utwierdził mnie w przekonaniu, że poszukuje futbolu autentycznego, surowego i przede wszystkim spod szyldu #againstmodernfootball.

Jeśli myślę o BFC Dynamo (o historii klubu, genezie ruchu kibicowskiego oraz o tym, jak to wszystko wygląda dzisiaj), to w głowie mam monolog Daria z jednej z ostatnich scen serialu Ślepnąc od świateł.
Nie wolno nigdy niczego udawać […]. Trzeba wejść w prawdę. Prawda to wielkie, otwarte, piękne drzwi […]. Przed nimi jest ogór, błoto, ale jak się wejdzie do środka, to jest się w skarbcu.
To jest najlepsza definicja klimatu panującego wokół klubu i na meczach BFC Dynamo. Jeśli chcecie zrozumieć, co mam na myśli, to polecam moje poprzednie reportaże ze spotkań Die Weinroten – przede wszystkim ten pierwszy, zdecydowanie najdłuższy, w którym opisuję całą historię dziesięciokrotnych mistrzów NRD od A do Z.
Pierwszy od upadku muru berlińskiego awans na szczebel centralny byłby wspaniałą nagrodą dla tych wszystkich, którzy po zjednoczeniu kraju nie wyrzekli się swojej tożsamości oraz wiernie trwali przy klubie, który przez szeroko pojętą opinię publiczną został skopany i przez trzy dekady pozostawał na marginesie poważnej piłki nożnej. A BFC Dynamo to przecież dziesięciokrotny, rekordowy mistrz NRD, który nie bez powodu był nazywany wschodnioniemieckim Bayernem Monachium.
***
Tak, jak już pisałem wiele razy – wysoka średnia wieku wśród kibiców BFC Dynamo oraz fakt, że wielu z nich zostało mentalnie przynajmniej w latach 90-tych powoduje, że na trybunach możecie jeszcze spotkać gości np. z telefonami z klasyczną klawiaturą. Naprawdę niektórzy ludzie wyglądają jak wyjęci z kapsuły czasu. Nie spotkacie już takich na ulicach. Oczywiście w ich przypadku nie ma też mowy o płaceniu kartą – w obiegu jest tylko gotówka. W związku z tym nadal nie istnieje internetowa sprzedaż biletów. Przez meczem musisz wziąć hajs, ustawić się grzecznie w kolejce do kasy i to w zasadzie jedyny sposób, żeby zaopatrzyć się w wejściówkę (chyba, że masz karnet albo przyjdziesz dzień wcześniej do klubowego biura).
Już kilka dni wcześniej było wiadomo, że mecz z GFC będzie cieszył się rekordowym zainteresowaniem kibiców w tym sezonie, dlatego stwierdziłem, że problem ewentualnych kolejek najlepiej będzie rozwiązać możliwie wczesnym meldunkiem pod klubowymi kasami.
Wydawało mi się, że dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem to wystarczający zapas czasu, żeby szybko zgarnąć wejściówkę i spokojnie udać się jeszcze na jakieś przedmeczowe piwo. Ale ku mojemu zaskoczeniu już na 120 minut przed meczem prowadząca na stadion ulica Konrada Wolfa była dosłownie zalana ludźmi w bordowych i czarnych kurtkach. Niektórzy przyjechali tutaj prosto z pracy (to był piątek), inni są po prostu bezrobotni i na co dzień wegetują w blokowiskach wschodniego Berlina, więc spotkanie BFC to dla nich najważniejszy punkt tygodnia.

Nie pozostało nic innego jak od razu otworzyć sobie piwo i grzecznie dołączyć do komitetu kolejkowego. Sam fakt, że w Niemczech możesz to zrobić zupełnie legalnie, a później wręcz w dobrym tonie jest pieprznięcie butelki albo puszki na trawnik, bo wokół kręcą się panowie ze sklepowymi wózkami, dla których to szansa na nieco większy zarobek niż na co dzień, powoduje, że wewnętrznie się uśmiechasz i odczuwasz duży kontrast w stosunku do polskich standardów.
***
I choć była to już moja enta wizyta na meczu BFC, to dopiero pierwsza przy sztucznym oświetleniu i nie mam wątpliwości, że w erze nowoczesnych stadionów przypominających multipleksy, niewiele jest już tak klimatycznych obrazków, jak wypełnione do ostatniego miejsca, archaiczne Sportforum Hohenschönhausen skąpane w blasku jupiterów.
Z tym większym niepokojem czyta się coraz mniej optymistyczne wieści dotyczące przyszłości tego kultowego stadionu. Senat Berlina – wbrew zapisom w umowie koalicyjnej – próbuje wycofać się z planów zmodernizowania Sportforum Hohenschönhausen i dostosowania go do wymogów gry w 3. Lidze (trzeba by m. in. zainstalować podgrzewaną murawę, upgradeować moc oświetlenia do 800 luksów, a także zwiększyć pojemność, na czele z liczbą miejsc siedzących).
W zamian władze miasta podjęły decyzję, że wyremontują innego staruszka – zlokalizowany w zachodnim Berlinie Mommsenstadion, na którym swoje spotkania rozgrywa czwarta siła kibicowska w stolicy, czyli słynąca z mocno lewicujących fanów Tennis Borussia Berlin. Ten stadion ma zostać bazą treningową podczas mistrzostw Europy, które w tym roku zorganizują Niemcy. Później, po modernizacji, będzie już spełniał wymogi trzecioligowe i BFC Dynamo – w przypadku awansu – mogłoby się tam przeprowadzić.

Oczywiście nikt (ani zarząd, ani kibice BFC Dynamo) nie akceptuje takiego scenariusza. Bo Die Weinroten to klub w 100 proc. zakorzeniony we wschodniej części Berlina. Kibicują mu w zasadzie tylko ludzie wychowani albo mający genealogiczne korzenie w NRD. Zresztą każdy, kto jest choć trochę spostrzegawczy zauważy, że fani BFC w kontekście swojego klubu oraz tożsamości lokalnej zdecydowanie częściej posługują się frazą Ost-Berlin niż Berlin. Dla nich wyprowadzka do zachodniej części stolicy byłaby tak naprawdę transferem do innego miasta. Na pewno nie czuliby się tam jak w domu.
Charakter BFC Dynamo nie pozwolił jednak na to, żeby oddać ten temat walkowerem. Kibice wypuścili specjalną petycję i zbierają podpisy popierające modernizację Sportforum, natomiast klub w mediach zaczął głośno opowiadać o poczuciu niesprawiedliwości oraz niespełnionych obietnicach. Dzięki wsparciu kilku lokalnych polityków udało się uniknąć rozmycia tematu i władze miasta zostały zmuszone, żeby raz jeszcze siąść do rozmów. Najbliższe tygodnie będą kluczowe dla dalszych losów stadionu, a wiele zależeć też będzie od wyników BFC Dynamo na boisku. Im piłkarze będą bliżej awansu, tym silniejszymi kartami będą grały władze klubu w negocjacjach z miastem.
Trzeba jednak pamiętać, że jest już bardzo późno, więc nawet jeśli uda się uratować Sportforum a BFC Dynamo awansuje do 3. Ligi, to prawdopodobnie i tak przynajmniej pół roku trzeba będzie spędzić na Mommsenstadion.
***
Zanim piłkarze obu drużyn zaczęli walkę o wygraną na murawie, to o odpowiednią oprawę jednego z największych hitów rundy wiosennej postarali się kibice. W młynie rozwinięto długą sektorówkę w bordowo-białych barwach, którą po bokach uzupełniło kilku fanów machających dużymi flagami na kijach. Po chwili płótno standardowo poszło w dół, a sektor został skąpany w blasku wszelkich środków pirotechnicznych (rac, stroboskopów itd.), co w połączeniu z flagami dało konkretny efekt chaosu w klimacie ultra.

To wszystko było do bólu proste i nieskomplikowane, ale z drugiej strony idealnie wpisujące się w surowy, wręcz chropowaty klimat trybun BFC Dynamo, na których przez lata wzbraniano się przed organizacją młyna – stawiając na brytyjski styl kibicowania zdominowany przez osobników bez tzw. talentu wokalnego.
Ale w ostatnich miesiącach atrakcje w klimacie ultras stają się na meczach dziesięciokrotnych mistrzów NRD chlebem powszednim.
Po pierwsze widać, że niektóre grupy kibiców BFC Dynamo (np. Fraktion H, Banda Invicta) są totalnie wkręcone w kontakty z Pogonią Szczecin i starają się czerpać z tych relacji pełnymi garściami. Stąd coraz większe zamiłowanie do zabawy racami oraz kopiowanie melodii z niektórych przyśpiewek charakterystycznych dla stadionu przy ul. Twardowskiego.
Po drugie udało się zażegnać mały kryzys, który nastąpił na początku ubiegłego roku, kiedy grupa zamaskowanych kibiców Energie Cottbus napadła pod domem na osobę odpowiedzialną za przechowywanie flag należących do grupy Ultras BFC. Choć całą akcję uznano za niehonorową, to ultrasi spod szyldu UBFC musieli podjąć decyzję o samorozwiązaniu grupy po przeszło dekadzie aktywnego funkcjonowania. W konsekwencji atmosfera na meczach BFC (jakość dopingu itd.) na jakiś czas znacznie się pogorszyła, bo nie za bardzo było wiadomo, kto ma teraz wziąć za to odpowiedzialność. Na szczęście wraz z nowym sezonem powołano do życia nową grupę o nazwie Banda Invicta, która szybko zrobiła porządek w młynie.

Komplet publiczności na Sportforum stanął na wysokości zadania i na meczu z GFC bez wątpienia doświadczyłem najlepszej jak do tej pory atmosfery na domowym meczu Die Weinroten. Szczególnie śpiewane na początku spotkania na dwie trybuny BeeeFCee – Dyyynaaamoo robiło wrażenie. Głośny doping ewidentnie nakręcił też samych zawodników, którzy na początku meczu dosłownie rzucili się na lidera tabeli, a po kolejnych udanych akcjach wymownymi gestami rękoma dawali znać publiczności, że bardzo potrzebują takiego wsparcia. A gdy te wszystkie koksy momentalnie podnosiły się z miejsc i w eter szło spontaniczne Dynamo, Dynamo to stary stadion prawie trząsł się w posadach.
Niestety w pierwszej połowie gospodarze nie wykorzystali swojej przewagi i nie zdobyli gola, natomiast w drugiej Greifswalder FC otrząsnął po początkowym kryzysie i zaczął coraz groźniej atakować. Ale im bliżej było końca spotkania, tym kibice – zamiast ładnych akcji – oglądali coraz więcej brzydkich fauli i wzajemnych pyskówek. Atmosfera na murawie gęstniała, a sędzia nie potrafił na tym zapanować. Remis 0:0 nikogo nie zadowolił.
Dwa słowa należy też poświęcić kibicom gości, którzy przyjechali do Berlina w bardzo dobrej liczbie 300 osób. Mieli ze sobą sporo flag (zarówno na płot, jak i na kijach), ale wokalnie nawet nie próbowali się przebić przez gospodarzy. Tak naprawdę to momentami w ogóle można było zapomnieć o ich obecności, ponieważ sektor gości znajduje się na łuku i bardzo daleko od murawy. Poza tym nie dochodzi tam światło z jupiterów, więc przy wieczornych meczach kibice drużyn przyjezdnych stoją w zasadzie w całkowitej ciemności. Nawet trudno im zrobić dobre zdjęcie.
Ruch kibicowski w Greifswaldzie dopiero raczkuje. Kumaci kibice przestali przychodzić na mecze ok. dwie dekady temu, kiedy nie zaakceptowali kolejnej fuzji i ciągłego zmieniania nazwy klubu. Skupili się wówczas tylko na dopingowaniu Hansy Rostock. Ale sportowe sukcesy zawsze generują większe zainteresowanie kibiców, dlatego w ostatnim czasie znowu pojawiły się próby stworzenia młyna i zorganizowanego dopingu na meczach GFC, za które odpowiada młodzież zrzeszona pod szyldem Greifswalder Jungs.
***
W momencie pisania tego tekstu (BFC odrobiło jeden zaległy mecz + rozegrano kolejną serię spotkań) walka o awans zapowiada się na jeszcze bardziej zaciętą. Liderem jest ciągle Greifswalder FC z dorobkiem 49 punktów. O dwa oczka mniej mają na koncie BFC Dynamo i Energie Cottbus, ale oba te zespoły mają też do odrobienia po jeszcze jednym spotkaniu, więc de facto w tej chwili trudno wskazać zdecydowanego faworyta do awansu. Nie ulega natomiast wątpliwości, że już nikt nie wmiesza się w to towarzystwo i to właśnie ten tercet rozstrzygnie między sobą kwestię promocji do 3. Ligi.

Dodaj komentarz