22 marca 1986 r. 1. FC Lokomotive Lipsk na oczach ok. 13 tys. widzów gra na własnym stadionie ligowy mecz z BFC Dynamo. Wspierany przez Stasi klub ze stolicy NRD od prawie dekady dosłownie grasuje w DDR-Oberlidze i w sezonie 1985/1986 zmierza po ósmy z rzędu mistrzowski tytuł. Łącznie zdobędzie ich dziesięć. Wszystkie rok po roku.
Ale finansowani przez państwowe koleje gospodarze z Lipska to też zespół ze ścisłej ligowej czołówki. Przed pierwszym gwizdkiem ciągle liczą się w walce o mistrzowski tytuł. W meczu z BFC już w 2. minucie wychodzą na prowadzenie i utrzymują je do końca regulaminowego czasu gry. Sędzia Bernd Stumpf konsekwentnie przedłuża jednak spotkanie i w końcu dyktuje kontrowersyjny rzut karny dla gości z Berlina (wcześniej pokazuje jeszcze piłkarzowi Lokomotive drugą żółtą kartkę za przedwczesne wybiegnięcie z muru przy rzucie wolnym). Z jedenastu metrów do siatki trafia Frank Pastor i BFC wywozi remis z Lipska. Jak się później okazało bardzo cenny, ponieważ Dynamo ostatecznie sięga po mistrzowski tytuł finiszując… dwa punkty przed Lokomotive (wówczas za zwycięstwo przyznawano dwa oczka).
Stumpf został dożywotnio zdyskwalifikowany, a sytuacja przeszła do historii jako Schand-Elfmeter von Leipzig, czyli Karny wstydu z Lipska. Po latach wypłynęło co prawda nagranie z innej kamery, na którym widać, że zawodnik Lokomotive faktycznie faulował swojego rywala, ale cała sytuacja i tak pozostała symbolem protekcji, jaką sędziowie rozpościerali nad BFC Dynamo (i na którą w ostatecznym rozrachunku nikt nie miał twardych dowodów).
***
Dwa lata później (sezon 1987/1988) Lokomotive jest jeszcze bliżej zdetronizowania BFC Dynamo. Oba zespoły kończą sezon z taką samą liczbą punktów, ale tytuł zostaje w stolicy tylko dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu berlińczyków. Zdesperowany zespół z Lipska w jednym z kluczowych spotkań (z Carl Zeiss Jena) w samej końcówce zdecydował się nawet przestawić swojego rosłego bramkarza René Müllera do ataku, a między słupki na kilka minut wstawić rezerwowego golkipera. Niestety dla Lokomotive gole w tym meczu nie padły.
***
Lokomotive to jeden z najbardziej znanych klubów byłej NRD, który szczególnie w latach 80-tych święcił wielkie sukcesy (do dwóch wicemistrzostw w tamtej dekadzie dorzucił jeszcze cztery brązowe medale i trzy Puchary NRD!).
Poza tym kapitalnie spisywał się na europejskiej arenie. W 1987 r. doszedł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, w którym przegrał 0:1 z Ajaxem Amsterdam po golu Marco van Bastena. Wcześniej, w półfinale, LOK wyeliminował francuskie Bordeaux. Rewanż w Lipsku (gospodarze awansowali po serii rzutów karnych) oficjalnie oglądało 73 tys. widzów, ale tak naprawdę na ówczesnego kolosa (dzisiaj to zmodernizowany dom RB Lipsk) wpuszczono… ok. 120 tys. osób.
A jeszcze przed złotą dekadą, w 1974 r., Lokomotive dotarło do półfinału Pucharu UEFA.
Kibice w Lipsku przez lata, w europejskich pucharach, mogli oglądać wielkich piłkarzy. LOK rywalizował z zespołami, w których grali Eusebio, van Basten czy nawet Diego Maradona w swoim prime z Neapolu.

Lokomotive widziało i wygrało naprawdę wiele, ale nigdy nie przechytrzyło… BFC Dynamo. Klub z Lipska zajmuje czwarte miejsce w tabeli wszech czasów DDR Oberligi nie mając na koncie ani jednego mistrzostwa kraju w trakcie aż 36 sezonów zaliczonych w najwyższej klasie rozgrywkowej!
Chichot losu jest tym większy, że złoto w gablocie ma nawet lokalny rywal – Chemie Lipsk, który miał być tym gorszym i mniej uprzywilejowanym klubem, do którego trafiali piłkarze teoretycznie zbyt słabi na Lokomotive. Oczywiście w dłuższej perspektywie Chemie mogło tylko pomarzyć o takich sukcesach i pozycji, jaką miał LOK, ale w gablocie ma coś, co dla bogatszego przeciwnika pozostało tylko niespełnionym marzeniem.
Obsesyjne pragnienie mistrzostwa po części zostało jednak zrealizowane w 2021 r. Wtedy doszło do fuzji z VfB Lipsk, bo Lokomotive uważa się za prawowitego kontynuatora przedwojennej historii tego klubu. W związku z tym od tego sezonu piłkarze w niebiesko-żółtych koszulkach biegają po boiskach z herbem wzbogaconym o srebrną gwiazdkę, która symbolizuje trzy mistrzostwa zdobyte przez VfB w 1903, 1906 i 1913 r. Do tego oficjalna data założenia klubu to teraz 1893 r.
***
Aktualnie obie drużyny solidarnie kopią się w czyśćcu zwanym Regionalliga Nordost (4. Liga), który prawdopodobnie jest opuścić jeszcze trudniej niż ten katolicki.
Mecz BFC Dynamo – LOK Lipsk to, ze względu na historię, absolutny postnrdowski klasyk, którego nie mogłem sobie odpuścić. Szczególnie że odczuwam delikatne uzależnienie od klimatu panującego od Sportforum Hohenschönhausen, które najpierw starałem sobie racjonalizować jako coś w rodzaju guilty pleasure, a potem po prostu zaakceptowałem.
***
Od mojej ostatniej wizyty na Sportforum Hohenschönhausen (na listopadowym spotkaniu z Energie Cottbus) w klubie ze wschodniego Berlina trochę się pozmieniało.
Po pierwsze sportowo. Spektakularny triumf 4:1 nad zdecydowanie wyżej notowanym rywalem z Chociebuża wyraźnie natchnął piłkarzy BFC Dynamo, którzy po słabym początku sezonu zaczęli regularnie wygrywać i zaskakująco szybko dogonili ligową czołówkę. W klubie znowu zaczęto po cichu sprawdzać papiery pod kątem wymagań związanych z ewentualną grą w 3. Lidze (BFC od upadku muru berlińskiego nigdy nie zagrało na szczeblu centralnym). Tydzień przed spotkaniem z LOK berlińczycy ponieśli jednak pierwszą porażkę w 2023 r. i ulegli na wyjeździe – w innym postnrdowskim klasyku – Carl Zeiss Jena 0:2. Z Lipskiem zagrali więc o to, żeby znowu nie wylądować w środku ligowej stawki ze sporą startą do najlepszych.

Po drugie organizacyjnie. Choć klub jeszcze wstrzymuje się z oficjalnym ogłoszeniem, to już na 100 proc. jest pewne, że od nowego sezonu BFC Dynamo wróci do swojego starego herbu z charakterystyczną literą „D”. To właśnie z nim kojarzone są największe sukcesy Die Weinroten.
Zespół ze wschodniego Berlina stracił prawa do swojego historycznego emblematu w latach 90-tych, zaraz po upadku muru berlińskiego. Pogrążony w pozjednoczeniowym chaosie klub w nowej rzeczywistości próbował zerwać z resortową przeszłością i zmienił nazwę na FC Berlin. Po niecałej dekadzie kibice stwierdzili jednak, że nie warto odcinać się od korzeni i szukać sztucznej tożsamości, dlatego należy wrócić do starego herbu. Okazało się jednak, że w międzyczasie prawa do niezastrzeżonego znaku towarowego za kilka marek nabył znany kibic Herthy i handlarz pamiątkami Peter Mager.
Przepychanki trwały przeszło dekadę, a biedujące BFC Dynamo nie miało środków, żeby odkupić prawa do swojego logo. W 2009 r. zdecydowano się więc zaprojektować nowy herb, którego głównym elementem stał się berliński niedźwiedź. Kibice oczywiście go nie zaakceptowali i nadal produkowali swojego gadżety z charakterystycznym „D”.
Na początku stycznia, przy okazji 57. urodzin klubu, wschodni Berlin obiegła informacja, że klub nareszcie odzyskał prawa do historycznego logotypu. Cała operacja – wg. mediów – miała się wiązać z wydaniem pokaźnej, sześciocyfrowej sumy, co pokazuje, że BFC Dynamo nareszcie złapało finansową stabilizację. Oficjalna prezentacja kultowego herbu ma się odbyć dopiero przed startem nowego sezonu, ponieważ aktualnie Die Weinroten mają stroje, umowy sponsorskie itd. jeszcze z tymczasowym emblematem i do końca trwających rozgrywek nie można tego zmienić. Poza tym klub chętnie wyczyściłby się z gadżetów z niedźwiadkiem, na które za kilka miesięcy nie będzie już żadnego popytu.
Po trzecie kibicowsko. Doping, oprawy i szeroko pojęte aspekty klimatu ultras nigdy nie były mocną stroną kibiców BFC Dynamo. Od zawsze kibicowało się tutaj bardziej w brytyjskim stylu, bo trzon trybun stanowią panowie po 40., 50., czy nawet 60. urodzinach. Emerytowani chuligani bez tzw. talentu wokalnego. Ale przez ponad dekadę na meczach aktywnie działała grupa Ultras BFC, która miała za zadanie nieco zaktywizować młodsze pokolenie – zajmując się zorganizowanym dopingiem i choreografiami. W ostatnich miesiącach – oczywiście na miarę potencjału oraz możliwości – załoga Ultras BFC były bardzo aktywna i jeszcze podczas styczniowego spotkania z SV Lichtenberg 47 zaprezentowała oprawę nawiązującą do odzyskania przez klub praw do historycznego herbu. Jej motywem przewodnim było hasło Es kommt nach hause, was nach hause gehört!, czyli To, co należy do domu, wraca do domu!

Ale po meczu z Lichtenbergiem osoba, która wracała z flagami UBFC została napadnięta pod domem (sprawcy na razie nie są znani, jednak akcja była skrupulatnie zaplanowana) i okradziona z kilku płócien. Grupa podjęła błyskawiczną decyzję o samorozwiązaniu. To był spory cios dla szeroko pojętego ruchu kibicowskiego na BFC Dynamo. Na szczęście te najstarsze, najładniejsze i najbardziej oldschoolowe flagi są przeważnie w prywatnych rękach poszczególnych kibiców i nie zostały stracone.
Na razie za podtrzymanie atmosfery na trybunach zabrała się przede wszystkim najbardziej znana grupa Fraktion H. W ostatnim czasie powstała też bardzo ładna, duża flaga Fanszene BFC Dynamo, która jest wywieszana w centralnym punkcie młynka i mają za nią stać wszyscy ci, którzy chcą aktywnie wspierać Die Weinroten. Niewykluczone, że kiedyś urodzi się z tego grupa, która docelowo wypełni lukę po UBFC.
***
Na najciekawsze mecze BFC Dynamo warto przyjść już mniej więcej godzinę przed pierwszym gwizdkiem, ponieważ klub – jak już kiedyś pisałem – nie prowadzi internetowej sprzedaży biletów. Wejściówki dostępne są tylko w kasach. I nie chodzi o to, że ich zabraknie, tylko można sobie oszczędzić stania w kolejkach.
Aktualnie Sportforum Hohenschönhausen może pomieścić około 5 tys. widzów. Kiedyś mogło ich wejść nawet cztery razy więcej (20 tys. osób oglądało starcie z Liverpoolem w Pucharze UEFA za czasów NRD), ale dzisiaj jedna trybuna na łuku jest wyłączona z użytku, bo grozi zawaleniem, a na tej uważanej za główną zamontowano krzesełka.
Generalnie BFC Dynamo jest jednym z najbardziej stabilnych klubów w tej części Europy, jeśli chodzi o frekwencję. I to niezależnie od wyników, bo w trwających rozgrywkach średnia widzów na trybunach jest nieco wyższa niż w poprzednim sezonie, kiedy Die Weinroten wygrali ligę. Gdy BFC gra z jakimś mało atrakcyjnym (kibicowsko, historycznie) przeciwnikiem, to frekwencja na stadionie oscyluje pomiędzy 1300-2000 osób. Ale gdy do OstBerlin przyjeżdża rywal znakomicie znany jeszcze z czasów NRD (a tych w 4. Lidze nie brakuje), to część starszych kibiców – niczym zainfekowani z The Last of Us – nagle i niespodziewanie pojawia się na stadionie. W sumie niektórzy z nich faktycznie wyglądają, jakby ostatnie dwie dekady przeleżeli gdzieś pod ziemią, ale najważniejsze, że w szafie nadal wisi kurtka z patką Stone Island. Na takich meczach przedział widzów to 2000-2500.

Godzinę przed pierwszym gwizdkiem pod kasami jest jeszcze pusto. Podchodząc do okienka po dwa bilety widzę, jak pani je sprzedająca – przed naszą transakcją – pociąga jeszcze mocny łyk Berlinera z butelki. I robi to absolutnie bez żadnej krępacji. I właśnie za takie niuanse uwielbiam klimat na BFC Dynamo. #AgainstModernFootball w pełnym tego hasła znaczeniu. U nas w takiej sytuacji PIP zaraz wjechałby do klubu na sygnale, a tutaj po prostu wzajemnie życzymy sobie viel spass. Jedyne, co można by wreszcie ogarnąć, to bilety. Najwyraźniej nadal trwa czyszczenie zapasów sprzed kilku lat, kiedy wydrukowano mnóstwo jednakowych wejściówek z planem Friedrich-Ludwig-Jahn-Sportpark, na którym BFC nie gra już od prawie dwóch lat. Naprawdę… nawet w 6. Lidze niektóre zespoły robią dedykowane bilety na poszczególne mecze.
Temat wejściówki warto odhaczyć sobie wcześniej, żeby później spokojnie usiąść sobie na murku z piwkiem i obserwować, jak kibice powoli schodzą się na mecz. Niejednokrotnie opisywana przeze mnie rewia mody stadionowej jest fantastycznym zjawiskiem socjologicznym nadającym specyficzny mikroklimat temu miejscu. Na pewno warto odnotować fakt, że z każdym spotkaniem przybywa kibiców, którzy mają na sobie gadżety zaprzyjaźnionej Pogoni Szczecin. Aktualnie, ze względu na aurę, zdecydowanie najczęściej w oczy rzucają się zimowe czapki. A obiektywnie trzeba przyznać, że ten element garderoby jest faktycznie mocnym punktem portowców, jeśli chodzi o gadżety produkowane zarówno przez klub, jak i kibiców.
***
Mecz z LOK oglądało 2325 widzów, co jest drugą najwyższą frekwencją na Sportforum Hohenschönhausen w tym sezonie. Więcej fanów przyciągnęło do tej pory tylko listopadowe starcie z Energie Cottbus, z którego również możecie przeczytać reportaż. Wówczas na trybunach pojawiło się 2543 kibiców.
W sektorze gości zameldowało się około 400 fanów z Lipska i okolic. Byli nieźle oflagowani, mieli kilka przyzwoitych momentów, jeśli chodzi o jakość dopingu, ale generalnie – podobnie jak zresztą Energie Cottbus – rozczarowali. Moment prawdziwego wybuchu fanatyzmu mieli w sumie tylko w 88. minucie, kiedy LOK doprowadził do wyrównania. Wtedy chyba kilka osób znalazło się nawet na murawie. Nieoczekiwanie najlepszą – przynajmniej jak do tej pory – grupą kibiców gości, którą zobaczyłem na żywo na Sportforum Hohenschönhausen są fani z Oldenburga, który w zeszłym roku na baraże o 3. Ligę przygotowali oprawę i trochę pirotechniki. Trzeba jednak oddać, że sektor gości znajdujący się na łuku jest bardzo oddalony od murawy i ma fatalną akustykę, a odpalaniu pirotechniki bardziej sprzyjają spotkania rozgrywane przy sztucznym świetle (te możliwe są w zasadzie tylko w piątki), z czego ostatnio (10 lutego) skorzystali kibice Chemnitzera FC – prezentując racowisko.

Doping ze strony BFC Dynamo też nie porwał, co grupa Fraktion H szczerze przyznała w krótkim poście opublikowanym na swoim FP po zakończeniu spotkania. Widać, że ostatnie wydarzenia odbiły się na stadionowej atmosferze i upłynie jeszcze trochę czasu, zanim uda się wszystko przeorganizować. Brakowało przede wszystkim podłączenia się do dopingu całego stadionu, co w przypadku kilku przyśpiewek daje konkretny efekt. Na meczu z LOK bez zarzutu działało w sumie tylko śpiewanie na dwie trybuny BFC! Dynamo!
Warto jednak pamiętać, że na spotkaniach BFC doping to tylko dodatek do całej otoczki oraz specyficznego klimatu, który na szczęście pozostaje niezmienny i nadal fascynuje swoją hermetycznością. Na mecz z LOK przyjechał jeden z brytyjskich groundhopperów, który chodził po trybunach z kamerą, żeby nagrać vloga na swój kanał na YouTube. Później w materiale żalił się, że wielokrotnie proszono go o zaprzestanie nagrywania i podsumowanie musiał już nagrywać gdzieś w krzakach pod stadionem.
***
Na boisku w pierwszej połowie zdecydowanie dominował LOK, który nie potrafił jednak przekuć swojej przewagi na gola. BFC grało brzydko i nieskładnie, ale w 32. minucie niespodziewanie wyszło na prowadzenie. Marvin Kleihs kąśliwie uderzył z rzutu wolnego, piłka odbiła się jeszcze od słupka i wpadła do siatki.
W drugiej części spotkania goście musieli się otworzyć, co spowodowało, że mecz zrobił się bardziej atrakcyjny dla oka. Dynamo grało zdecydowanie lepiej i co chwilę kontrowało zespół z Lipska, który nie bez powodu ma najgorszą defensywą spośród drużyn z szerokiej ligowej czołówki. BFC miało nawet piłkę meczową w końcowej fazie spotkania, ale jeden z zawodników zamykających głową dośrodkowanie z lewej strony trafił z kilku metrów w słupek. Gdyby był bardziej precyzyjny, to gospodarze niechybnie rozstrzygnęliby to spotkanie, ponieważ bramkarz pilnujący wcześniej krótkiego słupka nie zdążył się w jeszcze przesunąć w drugi róg.
Ta sytuacja zemściła się w 88. minucie. Kapitan BFC Dynamo Niklas Brandt zanotował prostą stratę na własnej połowie, LOK przejął piłkę i wyprowadził szybką akcję, która zakończyła się golem wyrównującym.
W ten sposób berlińczycy w zasadzie stracili szanse na walkę o awans do 3. Ligi w tym sezonie, ponieważ w momencie pisania tego tekstu mają już dziesięć punktów straty do liderującego Rot-Weiss Erfurt. Inna sprawa, że LOK też nie może mówić o stuprocentowej satysfakcji, ponieważ w drugiej połowie sędzia nie podyktował dla gości ewidentnego rzutu karnego. Reminiscencje sprzed kilkudziesięciu lat…
Nie wszyscy kibice dotrwali do końcowego gwizdka, ponieważ przed czasem trybuny opuściło kilkudziesięciu amatorów mocniejszych wrażeń, którzy prawdopodobnie ruszyli gdzieś w okolice sektora gości. Po meczu – siedząc już w samochodzie – faktycznie można było dostrzec jakieś ganianki i zwiększoną aktywność nieco zdezorientowanej policji, ale szczegóły ewentualnej dogrywki pozostają tajemnicą.
***
I właśnie tak kręci się zabawa w Regionallidze Nordost, w której uznane, postnrdowskie marki biorą udział w procesie, który można porównać do kanibalizacji. Chętnych do awansu na szczebel centralny jest wielu, a ewentualne miejsce tylko jedno. Ewentualne, bo po drodze trzeba jeszcze przejść przez idiotyczne baraże. I tak od wielu lat BFC Dynamo, LOK, Energie, Carl Zeiss Jena, Chemnitzer FC czy Chemie Lipsk muszą się wzajemnie zwalczać na boisku, żeby dać sobie szansę na opuszczenie tego piłkarskiego czyśćca…

Dodaj komentarz