James Bond i Karlowe Wary, czyli „From Russia without love”

Papierosy odpalane jeden za drugim. Wschodnie nawyki dodatkowo podlane stresem. Na ekranie telefonu tylko wiadomości. Pani wygląda na stałą bywalczynię tej kawiarni. Widać, że dobrze zna się z personelem, ale mówi raczej szeptem. Stara się nie zwracać na siebie przesadnej uwagi. Wzrok od wyświetlacza smartfona odrywa tylko wtedy, gdy sięga po kolejny łyk kawy. Ogólnie – mimo fantastycznej pogody – atmosfera jest raczej niesportowa. Czuć, że coś wisi w powietrzu.

***

Gdy na początku barbarzyńskiej inwazji Rosji na Ukrainę Europa na chwilę się ocknęła i ruszyła z sankcjami wymierzonymi w najeźdźcę, to – szczególnie w Polsce – każda kolejna informacja o nowych karach i ograniczeniach dla Rosjan była przyjmowana z dużym entuzjazmem. W zasadzie kultowy stał się już mem z autobusem szkolnym i tzw. rozkładem jazdy.

Pewnie wielu z Was jest ciekawych czy te sankcje faktycznie działają i czy Rosjanie aby na pewno odczuwają ogólnoświatowy ostracyzm.

***

Zaskoczę Was, ale nie trzeba jechać do Moskwy, żeby osobiście się o tym przekonać. Wystarczy wyprawa do nieodległych z polskiej perspektywy Karlowych Warów w Czechach.

To najsłynniejsze czeskie uzdrowisko, którego sława nie ogranicza się jednak tylko do 79 gorących źródeł z wodami o właściwościach leczniczych. W mieście od 1946 r. odbywa się też renomowany festiwal filmowy, a od ponad dwustu lat produkuje się tutaj popularną „Becherovkę”. To właśnie w Karlowych Warach mieszkał lekarz Josef Becher, który na przełomie XVIII i XIX wieku stworzył likier ziołowy według własnej receptury.

Jeśli zamówicie szota „Becherovki” w knajpie, gdzieś w zabytkowej części miasta, to niewykluczone, że ze zdjęcia w restauracyjnej witrynie będzie się do Was uśmiechał Daniel Craig. I to nie tyle kwestia tego, że odbywa się tutaj festiwal filmowy. W Karlowych Warach kręcono bowiem mnóstwo zdjęć do jednej z najlepszych odsłon sagi o agencie 007, czyli „Casino Royale”. To w efektownym Grandhotelu Pupp (który w filmie znajduje się w Czarnogórze i nosi nazwę Hotel Splendide) odbywa się rozgrywka pomiędzy Bondem a Le Chiffrem.

***

My (Polacy) lubimy upajać się naszą historią. Nasze życie musi mieć stały akompaniament w postaci gry na dobrze znanych nutach. Husaria, moralne zwycięstwa, jakieś resentymenty.

Czesi są natomiast zupełnie inni. To wyrachowani pragmatycy, którzy przesadnie nie wertują kart historii. Albo kartki potrafią im się przypadkowo skleić, jeśli akurat nastąpi taka potrzeba.

***

Północne Czechy to tradycyjnie najbiedniejszy region kraju (bezrobocie, upadły przemysł, masowa emigracja do pobliskich Niemiec), choć u naszych południowych sąsiadów te kontrasty są znacznie mniejsze niż np. w Polsce czy na Słowacji, gdzie różnice w poziomie życia pomiędzy okolicami Bratysławy a wysuniętym najbardziej na wschód regionem Zemplin są kolosalne.

Ale pierwsze miasteczka po przekroczeniu granicy od północnej strony (zarówno z Niemiec, jak i z Polski) nie robią dobrego wrażenia. Gdy miniemy Szklarską Porębę i Harrachov z rozpadającym się mamutem, to zjedziemy do obskurnego – szczególnie w pierwszej części – Tanvaldu. Od strony niemieckiej, w drodze do Karlowych Warów, musimy z kolei najpierw przejechać przez Jachymów. Kiedyś wydobywano tam srebro, a potem rudy uranu (w kopalniach pracowali więźniowie polityczni ustroju komunistycznego), natomiast teraz z wielu kamienic odpada tynk.

Miasta w dość słabej kondycji wpisują się więc w przepiękne górskie krajobrazy, które nie są w stanie zasłonić blizn na ich murach. Najbardziej spektakularny przykład to oddalona kilkadziesiąt kilometrów od Karlowych Warów miejscowość o osobliwej nazwie Most. To miasto, które kiedyś było uznawane za jedno z najpiękniejszych w Czechach – z mnóstwem zabytków i piękną historią. Mało tego – w stanie nienaruszonym przetrwało II wojnę światową i dzisiaj byłoby nie lada atrakcją turystyczną.

Niestety kilkadziesiąt lat później przegrało z komuną. Władze ówczesnej Czechosłowacji stwierdziły, że miasto trzeba delikatnie przesunąć, ponieważ za wszelką cenę chciały wydobywać węgiel brunatny, którego złoża znajdowały się centralnie pod… starówką. Zabytkowe stare miasto zostało więc praktycznie w całości wysadzone w powietrze, a mieszkańcy przenieśli się do nowej części, na którą – jak nie trudno wydedukować – składają się całe osiedla w stylu tzw. zemsty Gierka. Dzisiaj w miejscu starówki, a późniejszej kopalni znajduje się natomiast jezioro.

Z ruin starego Mostu zdążyli jeszcze w końcówce lat 70-tych skorzystać… Polacy, który kręcili tam pierwsze odcinki serialu „Dom”. Miasto bez uprzedniej charakteryzacji zagrało zrujnowaną po Powstaniu Warszawskim stolicę.

Niedaleko znajduje się z kolei miasto Louny, które – z bliżej nieokreślonych powodów – ma w Czechach status analogiczny do tego, jaki w Polsce posiadają Radom czy Sosnowiec. Mówi się nawet Louny mesto pro blbouny, czyli Louny miasto dla głupców.

***

Karlowe Wary jako znane uzdrowisko na szczęście uniknęły takiej katastrofy i nadal zachwycają swoją architekturą. Ale na początku lat 90-tych – w związku z transformacją ustrojową – mocno podupadły. Prywatyzacja wszystkich państwowych hoteli, sanatoriów i ośrodków wypoczynkowych szła jak krew z nosa i zabytkowa część uzdrowiskowa zaczęła się sypać.

I wtedy do akcji wkroczyli Rosjanie, którzy już od czasów cara Piotra Wielkiego uwielbiali wypoczywać oraz kurować się w Karlowych Warach. Bywali tu zarówno pisarze (Tołstoj), jak i… żołnierze dochodzący do siebie np. po wojnie w Afganistanie. Z ich perspektywy to już praktycznie Europa Zachodnia, ale z bliską ich sercu słowiańską tożsamością.

A Rosjanie jak to Rosjanie – szczególnie w szalonych latach 90-tych – przyjeżdżali z tymi bazarowymi torbami wypchanymi po brzegi gotówą. Żadnych czeków, zaliczek, przelewów. Po prostu – jak to było w „Kilerze” – cash, baby.  Just like that.

***

Czesi nie przepadają za Rosjanami. Powody mają podobne do nas, a na dokładkę dostali jeszcze brutalne stłumienie Praskiej Wiosny w 1968 r. Ale tak, jak pisałem wcześniej – są jednak pragmatykami.

Gdy Rosjanie położyli kasę na stół, to miejscowi nie bawili się w skrupulatną egzegezę historii. Przesadnie nie dociekali nawet, z jakiego źródła pochodzą pieniądze od gości ze wschodu. Po prostu zrobili deal, a większość bazy hotelowej trafiła w ręce Rosjan. Czesi przymykali nawet oko na dziwne zwyczaje nowych sąsiadów, którzy czasami za bardzo panoszyli się w mieście, wygadywali różne głupoty związane z tym, że na lekcjach historii w Rosji prawda i fakty mają nie przeszkadzać w robieniu masowego prania mózgu i świętowali różne, dziwaczne rocznice.

Ale w konsekwencji Karlowe Wary wypiękniały i dzisiaj znowu lśnią pełnym blaskiem. W ścisłym centrum próżno szukać jakiejś zaniedbanej kamienicy. Wszystko jest odpicowane (wbrew pozorom ze smakiem) i robi duże wrażenie. Mówiło się, że swego czasu w rosyjskich rękach było aż 80 proc. nieruchomości w centrum.

fot. własne

Obecność bogatych Rosjan z czasem pociągnęła za sobą także przyjazd gorzej sytuowanych obywateli ze wszystkich byłych republik ZSRR (także z Ukrainy), którzy szukali tutaj lepszych perspektyw – chociażby jako obsługa bazy hotelowej. Szczególnie, że nie trzeba było się przesadnie aklimatyzować i uczyć języka, bo Karlowe Wary swego czasu nazywano w Rosji Podmoskowiem. I dzisiaj z byłego sajuza pochodzą nawet panie zbierające opłaty w miejskich szaletach.

Przy okazji pojawili się też Wietnamczycy, którzy obstawiają miejskie parkingi, sklepy spożywcze i te z pamiątkami.

W centrum większość szyldów była (i nadal jest) w cyrylicy, a do tego na każdym kroku można spotkać rosyjskie knajpy i sklepy. Przez wiele lat Karlowe Wary pełniły funkcję rosyjskiej enklawy. Nie tylko ze względu na odsetek ludności pochodzącej ze wschodu, ale także fakt, że większość relacji biznesowych odbywała się na linii Rosjanin-właściciel/usługodawca – Rosjanin-klient.

***

Pierwsze zgrzyty nastąpiły już w 2014 r., kiedy Rosjanie wkroczyli na Krym oraz do Donbasu i pojawiły się pierwsze sankcje. Już wtedy straty liczono w milionach, a to był dopiero przedsmak tego, co branżę turystyczną w czeskim uzdrowisku czekało w czasie pandemii oraz kolejnej inwazji Rosji na Ukrainę, która już ostatecznie wyrzuciła najeźdźców poza nawias państw cywilizowanych.

Karlowe Wary stanęły w rozkroku. Ze świadomością, że trzeba uciąć rękę, która przez wiele lat je karmiła.

***

Gdy przyjechałem do miasta na przełomie marca i kwietnia, to atmosfera na jego ulicach była dość gęsta. W zasadzie to bardzo specyficzna. Starówka – pomimo cudownej pogody – była w zasadzie opustoszała. Z większości hoteli pozdejmowano rosyjskie flagi, z kantorów usunięto możliwość wymiany rubla, mnóstwo wszelkiego rodzaju lokali zostało naprędce zamkniętych. Pozostały tylko ogłoszenia, że miejsce jest na sprzedaż albo do wynajęcia.

fot. własne

W wynajmowanym apartamencie na pierwszych pozycjach w telewizji nadal znajdowały się jeszcze rosyjskie kanały robiące wodę z mózgu, ale w obiekcie nie było już żadnych gości z tego kraju.

Jedna z najpopularniejszych restauracji w mieście – Restaurace Ruska z charakterystycznym niedźwiedziem stojącym przed lokalem została zamknięta. W ogródku rozwieszono tylko ukraińską flagę z hasłem, że właściciele w pełni wspierają Ukrainę. Myślałem, że może to tylko PR-owa sztuczka, żeby ocalić szyby w restauracji, ale ostatnio sprawdziłem, że knajpa przeszła rebranding i dzisiaj nazywa się… Ukrajina restaurace.

***

Ewidentnie widać, że w Karlowych Warach trwa wielkie sprzątanie po dotychczasowych dobrodziejach, którzy w większości w pośpiechu uciekają do Rosji. To jedyne słuszne rozwiązanie w tej sytuacji, ale wiele osób w mieście jest tym faktem załamana. Przedsiębiorcy liczą straty i już stoją na krawędzi bankructwa. Niektóre kramy otwierane są dopiero przed południem, a już kilka godzin później zrezygnowani właściciele je zamykają, bo w ogóle nie ma klientów. Moralność nie idzie w parze z biznesową kalkulacją.

Zresztą sam doświadczyłem tego dwukrotnie, gdy chciałem zamówić piwo oraz szota Becherovki. W obu przypadkach odniosłem wrażenie, że wybudzam sprzedawców z głębokiego letargu i że w ogóle byli zaskoczeni, że ktokolwiek się u nich pojawił.

fot. własne

Jak to ładnie ujęto w czeskim wydaniu magazynu „Forbes”: Karlowe Wary po trudnym okresie czekały na wiosnę, tymczasem przyszedł mróz. Mróz z Kremla.

***

Rosjanie, którzy jeszcze zostali w Karlowych Warach (właściciele bazy hotelowej) starają się przesadnie nie rzucać w oczy (choć to trudne przy ich kiczowatym stylu ubierania), ale i tak łatwo ich rozpoznać. Siedzą w kawiarniach, nerwowo palą papierosy, czytają wiadomości.

Bo scena opisana w pierwszych zdaniach tego tekstu jest autentyczna. Rosjanka siedziała w kącie, ale o żadnym ostracyzmie nie było mowy. Widać, że kawiarnie to enklawy, w których są jeszcze – jakkolwiek to brzmi – mile widziani. W tych czasach klient to klient, a w dodatku stały i – przynajmniej do niedawna – wypłacalny. Trudno odciąć pępowinę, gdy stoliki świecą pustkami.

fot. własne

***

Ale teraz nie ma już odwrotu. Rosyjskie panowanie w Karlowych Warach ostatecznie dobiega końca i teraz pozostaje pytanie, jaka będzie przyszłość najsłynniejszego czeskiego uzdrowiska. Większość mieszkańców widzi ją w czarnych barwach, ale władze przekonują, że trzeba po prostu zmienić sposób funkcjonowania. Zamiast długich pobytów przestawić się na krótsze, weekendowe citybreaki i liczyć przede wszystkim na wyposzczonych po pandemii Niemców, którzy reanimują miejscową turystkę swoim euro. Pozostaje „tylko” kwestia tego, kto przejmie całą bazą hotelową, która do tej pory była w rękach Rosjan.

Co ciekawe burmistrz miasta Andrea Pfeffer Ferklová podczas majowej inauguracji sezonu oficjalnie przyznała, że Karlowe Wary muszą zmienić swoją strategię i jedną z grup docelowych, do których będzie kierowana oferta będą Polacy.

Dodaj komentarz