Na odrapanym wiadukcie kolejowym w Rostocku wisi duży billboard. Z uśmiechu i gestów sympatycznie wyglądającej blondynki można wywnioskować, że wiedzie wymarzone życie. Jedną ręką wskazuje na swój nowoczesny gabinet dentystyczny, a drugą obejmuje córkę, z którą spędza miłe chwile na odpicowanym placu zabaw.
– Ich bleibe hier. Was ist mit dir? (Ja tutaj zostaję. A Ty?) – pyta młoda Niemka za pośrednictwem hasła na billboardzie.
Portowy Rostock przez kilkadziesiąt lat był oknem na świat dla obywateli NRD. W 1988 roku – gdy raj demokracji ludowej zaczął chylić się ku spektakularnemu upadkowi – nadbałtyckie miasto mogło pochwalić się rekordową liczbą ludności w swojej historii. Zamieszkiwało je prawie 254 tys. osób.
Niedługo potem runął Mur Berliński.
Ossi, czyli mieszkańcy byłej NRD (określenie pochodzi od słowa ost – wschód) zaczęli masowy eksodus w kierunku zachodnich landów, dlatego liczba obywateli Rostocku zaczęła spadać w zatrważającym tempie. W ciągu dekady port nad Bałtykiem opuściło przeszło 50 tys. (!) ludzi i na początku nowego stulecia kreski na demograficznych wykresach populacji miasta – po raz pierwszy od 1970 roku – spadły poniżej 200 tys.
Zaczął się kryzys gospodarczy, stocznia i port straciły na znaczeniu. W 1992 roku sfrustrowani mieszkańcy zorganizowali antyimigranckie zamieszki na blokowisku Lichtenhagen, które odbiły się szerokim echem w całej Europie. Kraj związkowy Meklemburgia-Pomorze Przednie z miejsca stał się natomiast najbiedniejszym landem zjednoczonych Niemiec, o czym pisałem w jednym z moich poprzednich tekstów na temat terenów byłej NRD (polecam, wystarczy kliknąć w link).
Bezrobocie dobijało do 20 proc., a mieszkańcy nie wiedzieli, jak mają odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W południowych, poDDRowskich landach istniały przynajmniej duże ośrodki miejskie (a konkretnie całe ich zagłębie od Drezna po Lipsk), natomiast w Meklemburgii jedynym dużym miastem był i wciąż jest Rostock.

Dlatego wydawało się, że to właśnie hanzeatycki port zostanie stolicą nowego kraju związkowego, ale na początku lat 90-tych Rostock przegrał rywalizację ze Schwerinem, który dzisiaj liczy zaledwie 95 tys. mieszkańców (a i tak jest drugim największym miastem w landzie). Zadecydowały względy historyczne i pragmatyczne, ponieważ w Schwerinie było więcej infrastruktury, którą można było zaadaptować pod budynki przeznaczone dla władz lokalnych.
Dzisiaj Rostock powoli stara się nawiązać do czasów dawnej świetności, ale w Bałtyku upłynie jeszcze sporo wody, zanim znowu rozwinie wszystkie żagle. Na razie może pochwalić się przede wszystkim tym, że jest pierwszym dużym miastem w Niemczech, które ma… zagranicznego nadburmistrza. Jest nim Duńczyk Claus Ruhe Madsen, który nie posiada niemieckiego paszportu, ale od wielu lat jako aktywista i handlowiec działał na rzecz rozwoju Rostocku.
Jeśli chcecie poczuć prawdziwy klimat tego miasta, to koniecznie musicie odwiedzić Ostseestadion, na którym swoje mecze rozgrywa miejscowa Hansa. Trybuny znakomicie oddają aktualne nastroje mieszkańców Rostocku, a sam klub to cała Meklemburgia w pigułce.
Hansa to Rostock, a Rostock to Hansa. Rzadko spotykana symbioza, którą nie zachwiały nawet największe sztormy.
Sami przeciwko wszystkim, czyli ważne jak się kończy, a nie zaczyna
Sport w NRD był kontrolowany, zarządzany i planowany przez państwo. Zakładano dziesiątki klubów wielosekcyjnych, w których szkolono setki wyczynowych pływaków, gimnastyków czy lekkoatletów. Dobre wyniki na międzynarodowych arenach sportowych miały dodawać prestiżu oraz splendoru myśli szkoleniowej wschodnich Niemiec. Wizerunek zdrowego, wysportowanego społeczeństwa był dla władzy bardzo ważny, dlatego nikt nie kalkulował, gdy naszprycowanie grupy lekkoatletów jakimś świństwem mogło zagwarantować złoty medal na ważnej imprezie.
W Rostocku pierwsza poważna kuźnia talentów powstała w 1954 roku. Klub o nazwie Empor (czyli w dosłownym tłumaczeniu do góry/w górę) zrzeszał pod swoim szyldem między innymi lekkoatletów, pływaków, szczypiornistów, hokeistów i oczywiście piłkarzy nożnych. Ci ostatni w NRD-owskiej Oberlidze (najwyższa klasa rozgrywkowa) radzili sobie całkiem nieźle i nawet kilka razy sięgnęli po wicemistrzostwo kraju.

W połowie lat 60-tych okazało się jednak, że o ile na krajowym podwórku piłkarskie harce są świetnym narzędziem propagandowym, o tyle problem zaczynał się w momencie, gdy futbolowy kwiat wschodnich Niemiec trzeba było wysłać na zagraniczne wojaże w celu rozegrania kilku spotkań w europejskich pucharach.
Niezawodny aparat partyjny dokonał więc strukturalnej rewolucji. Zdecydowano, że sekcje piłkarskie zostaną wykasowane z wielkich sportowych kołchozów i utworzą samodzielne kluby piłkarskie. Właśnie w ten sposób 28 grudnia 1965 roku o godz. 18:32 powstała Hansa Rostock, a w tamtym okresie narodziły się również m. in. FC Magdeburg, Energie Cottbus czy Union Berlin.
Nowe otwarcie na piłkarskiej mapie NRD miało sprawić, że uda zbudować się silną reprezentację narodową, która z powodzeniem powalczy na niezwykle prestiżowych igrzyskach olimpijskich (1972 r.) oraz mundialu (1974 r.). Prestiżowych, ponieważ gospodarzami obu imprez byli… sąsiedzi z RFN.
Plan wypalił. Z igrzysk DDR-owcy przywieźli brąz (na kolejnych dorzucili jeszcze po złocie i srebrze), a na mundialu wyszli z grupy i – co najważniejsze – po drodze opędzlowali w Hamburgu RFN 1:0. To było historyczne i chyba najważniejsze zwycięstwo NRD-owskiej drużyny piłkarskiej w jej dziejach.
W międzyczasie po Puchar Zdobywców Pucharów sięgnął FC Magdeburg.
Sny o potędze skończyły się jednak mniej więcej po dekadzie, ponieważ niewielki kraj nie był w stanie zapewnić sobie stałego dopływu młodych talentów. Przede wszystkim dlatego, że państwo nadal ingerowało we wszystkie możliwe aspekty. Za wszelką cenę chciało wprowadzić jednolite plany treningowe dla wszystkich sportowców i nie pozwalało sprowadzać do klubów zagranicznych zawodników.
Hansa Rostock błyskawicznie zadomowiła się w NRD-owskiej ekstraklasie, ale z drugiej strony trudno napisać, że rozdawała w niej karty. Co prawda dość szybko sięgnęła po tytuł wicemistrzowski oraz nawet dwa razy wystąpiła w Pucharze Miast Targowych (za każdym razem odpadała na drugiej przeszkodzie, a zmorami okazywały się włoskie: AC Fiorentina i Inter Mediolan), to jednak na dłuższą metę musiała oglądać plecy takich drużyn, jak Dynamo Berlin, Dynamo Drezno, FC Magdeburg czy Carl Zeiss Jena.
Jeśli zresztą chodzi o poziom sportowy, to zdarzały się nawet bardzo chude lata, które kończyły się relegacją na zaplecze najwyższej klasy rozgrywkowej (na szczęście banicja nigdy nie trwała dłużej niż rok). Ale co ciekawe, brak spektakularnych sukcesów nie miał wpływu na stale rosnące zainteresowanie klubem z Rostocku.

Na Ostseestadion regularnie waliły tłumy, a w niektórych sezonach średnia frekwencja przekraczała nawet 20 tys.
Decydowała o tym chociażby geografia. Najlepsze drużyny w NRD miały swoje siedziby albo w Berlinie (wschodnim oczywiście), albo na południu kraju w pasie Erfurt-Lipsk-Drezno. Dlatego Hansa przez większość sezonów była jedynym klubem w ekstraklasie, którego stadionu trzeba było szukać na mapie na północ od Berlina. Początkowe sukcesy Emporu (czyli protoplasty Hansy) oraz brak jakiejkolwiek poważnej konkurencji w całym regionie spowodowały, że moda na kibicowanie drużynie z Rostocku zaczęła narastać. Hansa stała się najważniejszym klubem całego wybrzeża, a stadion nie bez przyczyny do dzisiaj nosi nazwę Ostseestadion (czyli po prostu Stadion Morza Bałtyckiego).
I choć fani Hansy musieli pokonywać największe odległości na mecze wyjazdowe, to w swojej szczytowej formie potrafili odwiedzić miasto rywala w… pięć tysięcy osób.
Tłuste lata dla piłki w Rostocku przyszyły w momencie, gdy w NRD powoli szykowano się do zgaszenia światła. Zespół znowu kręcił się wokół podium i w sezonie 1989/1990 wrócił nawet do europejskich pucharów. Ale była to bardzo krótka i burzliwa przygoda, ponieważ Hansę już w pierwszej rundzie za burtę Pucharu UEFA wyrzucił Banik Ostrawa. Do Czech pociągami specjalnymi udało się około czterech tysięcy sympatyków Hansy, ale tabor najpierw był notorycznie kontrolowany, a potem po prostu zawrócony spod samej Ostrawy z powrotem do Niemiec.
Bo w ówczesnym czasie trybuny w Rostocku było już mocno upolitycznione i – jakby to delikatnie ująć – kibice Hansy nie wieszali nad łóżkami plakatów z wizerunkiem miłościwie panującego Ericha Honeckera.
Piłkarska agonia NRD trwała dość długo, ponieważ rozegrano jeszcze jeden sezon po tym, gdy w 1990 roku państwo zniknęło z mapy Europy. Liga zmieniła nazwę z DDR-Oberligi na NOFV-Oberligę, a rozgrywki były niczym innym, jak po prostu systemem kwalifikacyjnym do zjednoczonej, niemieckiej Bundesligi.

Stawka okazała się niebagatelna, więc solidnie wzmocniona Hansa (na czele z pierwszym obcokrajowcem w historii klubu, Amerykaninem Paulem Caligiurim) sięgnęła po pierwszy tytuł mistrzowski, który okazał się zarazem biletem do Bundesligi.
Trzeba zresztą przyznać, że NRD-owska piłka nożna ducha wyzionęła w spektakularny sposób, ponieważ tytuł mistrzowski był oczywiście równoznaczny nie tylko z przepustką na futbolowe salony zjednoczonych Niemiec, ale także z występem w Pucharze Europy, który niedługo później zamienił się w Ligę Mistrzów.
Hansa miała niebywałe szczęście i w pierwszej rundzie wylosowała… słynną FC Barcelonę z Pepem Guardiolą, Ronaldem Koemanem czy Hristo Stoiczkowem w składzie. Na Camp Nou zespół z Katalonii wygrał 3:0 i już w pierwszym spotkaniu rozstrzygnął losy rywalizacji.
Rewanż pozostał formalnością, ale to nie przeszkodziło włodarzom Hansy wpaść na idiotyczny pomysł. Szefostwo klubu z Rostocku postanowiło wydrenować kieszenie biednych oraz pogrążonych w zjednoczeniowym chaosie mieszkańców Rostocku i ustaliło zaporowe ceny biletów od 40 do nawet 100 marek. Gdy w dniu spotkania okazało się, że trybuny mogą świecić pustkami, to stawki poleciały o 50 proc. w dół, jednak wtedy było już za późno. Na stadionie zameldowało się zaledwie 8500 kibiców.
Raczej nie żałowali, ponieważ Hansa po golu Michaela Spiesa ograła słynną FC Barcelonę 1:0. Przyjęło się mówić, że było to najbardziej spektakularne, a zarazem najbardziej bezużyteczne zwycięstwo w historii klubu z Rostocku. Kilkanaście lat później świadkami podobnych wydarzeń byli zresztą fani Wisły Kraków, która także w rewanżu na własnym stadionie pokonała FC Barcelonę 1:0 w eliminacjach do Ligi Mistrzów, ale kwestia awansu była już dawno rozstrzygnięta.
W czasach, gdy na wschodzie OSTała się już tylko jedna latarnia…
Gdy NRD przestała istnieć, a Rostock popadał w coraz większy marazm, to siłą rzeczy latarnię morską w urokliwej nadmorskiej dzielnicy Warnemünde coraz rzadziej mijały duże statki. Mieszkańcy musieli znaleźć sobie nowe okno na świat i stał się nim Ostseestadion.
Do pierwszego sezonu (1991/1992) zjednoczonej Bundesligi przystąpiły dwie najlepsze drużyny byłej NRD, czyli Hansa Rostock oraz Dynamo Drezno. Na Stadion Morza Bałtyckiego przy Kopernikusstrasse zaczęły przyjeżdżać takie firmy, jak Bayern Monachium, Borussia Dortmund czy Hamburger SV.

Okazało się, że giganci niemieckiej piłki dość brutalnie zweryfikowali potencjał Hansy w jej debiutanckim sezonie i drużyna z Rostocku na dzień dobry musiała przełknąć gorycz spadku do 2. Bundesligi. Na zapleczu jednak okrzepła i gdy wróciła do elity w 1995 roku, to przez następnych dziesięć sezonów z rzędu już nie opuściła jej szeregów. Dwukrotnie zostawała nawet rewelacją rozgrywek i finiszowała na szóstym miejscu.
Do Hansy szybko przylgnął przydomek Leuchtturm des Ostens, czyli Latarnia Morska Wschodu, ponieważ była jedyną drużyną piłkarską z terenów byłej NRD, która potrafiła na dobre zadomowić się w 1. Bundeslidze i stale rywalizować z możnymi niemieckiej piłki. Dynamo Drezno szybko popadło w poważne tarapaty finansowe i do dzisiaj nie wróciło do elity, a jedynym zespołem ze wschodu – obok Hansy – który nieco dłużej zagościł w niemieckiej ekstraklasie było naszpikowane Polakami (na boisku i trybunach) Energie Cottbus. Klub z Łużyc w latach 2000-2009 zaliczył sześć sezonów w 1. Bundeslidze.
Trudno się więc dziwić, że na mecze Hansy jeździł cały region, a w jednym z sezonów średnia frekwencja na Ostseestadion dobijała do imponującej liczby 27 tys. widzów na spotkanie. Piłka nożna była idealną odskocznią od szarej rzeczywistości życia w biednej Meklemburgii, a przyjazd Bayernu czy Borussii powodował, że kamery telewizyjne przypominały sobie o istnieniu wschodniej prowincji.
Mimo trudnej sytuacji gospodarczej, Hansie udało się zbudować całkiem przyzwoity budżet. Gdy poNRDowskie przedsiębiorstwa zbankrutowały, to pomocną dłoń w kierunku klubu wyciągnął szereg lokalnych firm, które utrzymały zespół z Rostocku na powierzchni. Potem klubową kasę zaczęły zasilać także całkiem sympatyczne wpływy z tytułu transferów takich zawodników, jak np. Victor Agali czy Oliver Neuville. Dlatego rostocka latarnia ciągle mogła świecić pełnym blaskiem.

Nie zabrakło również polskich akcentów. W Hansie przez wiele sezonów z powodzeniem występowali Sławomir Chałaśkiewicz i Sławomir Majak.
Kłopoty w Rostocku zaczęły się w sezonie 2004/2005, kiedy drużyna po dekadzie spadła z 1. Bundesligi. Wtedy wydawało się, że tylko tylko chwilowa zapaść, ponieważ Hansa po dwóch latach na zapleczu wróciła do elity. Zrobiła to w efektowny sposób i na początku zwycięskiej kampanii wyśrubowała serię 17 ligowych meczów bez porażki. To rekord 2. Bundesligi.
Awans na Ostseestadion świętowało prawie 30 tys. ludzi, ale powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej okazał się bolesny. Dwa lata na zapleczu wpędziły Hansę w poważne tarapaty finansowe, a budżet w wysokości niespełna 28 milionów euro był zbyt mały, żeby nawiązać rywalizację w 1. Bundeslidze. Nie pomogła nawet sprzedaż praw do nazwy obiektu (zdecydowano się na taki ruch pomimo protestów kibiców). W 2007 roku kasę na stół położył Deutsche Kreditbank i Ostseestadion zmienił się w DKB Arenę. Mariaż miał trwać dziesięć lat, ale ostatecznie – ku uciesze fanów – zakończył się już w 2015 roku. Stadion oraz… przystanek autobusowy pod obiektem wróciły do starej nazwy (to też był jeden z postulatów kibiców).
Sezon 2007/2008 był dwunastym i – jak do tej pory – ostatnim rokiem Hansy w 1. Bundeslidze.
Potem zespół z Rostocku był regularnie pogrążony w większych lub mniejszych kryzysach (finansowych, sportowych oraz organizacyjnych) i niedawno rozpoczął swój ósmy z rzędu sezon w… 3. lidze.

W 2012 roku Hansa stanęła nawet na skraju bankructwa (była 8,5 miliona euro pod kreską) i gdyby nie decyzja rady miasta, która w głosowaniu opowiedziała się za pomocą finansową oraz wdrożeniem planu naprawczego, to klub najprawdopodobniej zostałby rozwiązany. Co prawda nie wszyscy rajcy byli zwolennikami ratowania Hansy (zwracali uwagę na to, że tonący w problemach Rostock i bez tego miał w tamtym momencie zobowiązań na 350 mln euro), ale siła nacisku dziesiątek tysięcy kibiców była zbyt duża. Hansa musiała dalej istnieć, a swoją pomoc oferował nawet Bayern Monachium, który wyszedł z propozycją rozegrania meczu charytatywnego, żeby zebrać trochę dodatkowych środków na funkcjonowaniu klubu.
Dzisiejsza rzeczywistość jest dla kibiców Hansy bardzo trudna, ponieważ zespół z Ostseestadion od prawie dekady gnije w 3. lidze i dopiero w ostatnich dwóch sezonach udało mu się zakończyć rozgrywki w pierwszej dziesiątce (dwukrotnie na szóstej pozycji). Wcześniej drużyna z wybrzeża kręciła się niebezpiecznie blisko miejsc zagrożonych spadkiem do Regionalligi.
Ale paradoksalnie, nieciekawa rzeczywistość piłkarska, nie przełożyła się na spadek zainteresowania Hansą wśród mieszkańców całego regionu. Od wielu lat średnia frekwencja na meczach przy Kopernikusstrasse oscyluje wokół 10-15 tys. widzów, a gdy nad Ostsee w Pucharze Niemiec przyjeżdża jakiś renomowany rywal z 1. Bundesligi, to wejściówki rozchodzą się jak ciepłe bułeczki i liczba widzów bez problemu dobija do 25 tys. ludzi na trybunach.
Jedyna miłość Meklemburgii
Fenomen Hansy jest na tyle ciekawym zjawiskiem, że w jeden z sierpniowych weekendów postanowiliśmy osobiście sprawdzić na czym polega. W związku z tym zafundowaliśmy sobie wycieczkę na ligowy pojedynek drużyny z Ostseestadion.
Wybór padł na mecz z SG Sonnenhof Großaspach, a więc klubem z malutkiej, rolniczej miejscowości pod Stuttgartem. Drużyna istnieje na piłkarskiej mapie Niemiec od zaledwie 25 lat i przez większość swojej historii kopała się po czole w niższych ligach na południu kraju.
Ale land Badenia-Wirtembergia jest jednym z najbogatszych regionów Niemiec i gdy piłkarze zaczęli osiągać coraz lepsze wyniki, to dostali odpowiednie wsparcie finansowe, nowy stadion i… awansowali do 3. ligi, w której od kilku sezonów dzielnie bronią się przed spadkiem. Na kołnierzykach koszulek mają napisane Dorfklub, czyli po prostu wiejski klub, a do budżetu dokłada się około 120 lokalnych przedsiębiorstw na czele z malutką piekarnią.
To wszystko jest oczywiście bardzo sympatyczną historią, ale nie ukrywajmy – niemiecki odpowiednik naszej Bruk-Bet Termaliki Nieciecza jest ostatnim klubem, który może działać na wyobraźnię kibiców w Rostocku. Jest co najwyżej powodem do frustracji, że wyjazd do Badenii-Wirtembergii w dzisiejszych czasach oznacza konfrontację z właśnie SG Sonnenhof Großaspach a nie VfB Stuttgart.
Dlatego nasz wybór był nieprzypadkowy, ponieważ wiedzieliśmy, że zespół z Aspach będzie idealnym papierkiem lakmusowym. Oczywiście mogliśmy poczekać na jakieś hitowe spotkanie z Bayernem Monachium w Pucharze Niemiec i potem podniecać się, że faktycznie jest tutaj kapitalny klimat dla piłki, tyle ludzi i w ogóle niesamowita sprawa, ale przyznajcie sami – nie byłoby to wartościowe i miarodajne.

Mecz z SG Sonnenhof Großaspach miał nam natomiast pokazać prawdziwe oblicze dzisiejszej Hansy. Było oczywistym, że biorąc pod uwagę renomę rywala oraz – co istotne – katastrofalny początek sezonu, na trybunach zobaczymy tylko tych ludzi, którzy są z klubem na dobre i złe. Tamtej soboty nie było możliwości, żeby cokolwiek przypudrować. To miała być kawa na ławę. Po rostocku.
Ze Szczecina do Rostocku jest niby ponad 200 kilometrów, ale to tak naprawdę rzut beretem. Szybko wbijamy się na puściutką Ostseeautobahn (autostradę A20), która posiada najdłuższe w Niemczech odcinki bez żadnych ograniczeń prędkości, zapinamy tempomat i błyskawicznie meldujemy się na miejscu.
Uroki 3. ligi są takie, że Hansa większość meczów rozgrywa o mało ekskluzywnej godz. 14.00, ale to wcale nie oznacza, że trzeba wstawać w środku nocy i w lodówce mieć już przygotowany dzień wcześniej stos bułek oraz termos na długą podróż.
Rano można spokojnie zjeść śniadanie, wyjechać o ludzkiej porze i na miejsce dojechać z takim zapasem czasowym, żeby jeszcze na spokojnie zaimplementować sobie zimnego Rostockera na Neuer Markt. Uprzedzając pytania – nie, nie trzeba gnać na złamanie karku, żeby taki harmonogram dnia nam się nie rozsypał.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że meczowy klimat poczujecie już kilka kilometrów po przekroczeniu granicy. Hansa jest jedynym dużym klubem w całej Meklemburgii, więc rzesze oddanych fanów ma nawet w oddalonych o 200 kilometrów od Rostocku wioskach przy polskiej granicy.
W tym momencie po raz kolejny odniosę się do jednego z moich poprzednich tekstów, w których pisałem m. in. o wizycie na spotkaniu Penkunera SV Rot-Weiss, czyli klubu z pierwszej nieco większej miejscowości, którą miniemy po przekroczeniu autostradowej granicy w Kołbaskowie.
Pewnego razu, w ramach rozgrywek Lübzer Pils Cup (czyli odpowiednika Pucharu Polski na szczeblu wojewódzkim), do Penkun przyjechała właśnie Hansa Rostock. Opustoszałe na co dzień miasteczko oszalało i istniała poważna obawa, że kameralny stadion nie udźwignie tak wielkiego zainteresowania ze strony kibiców. Organizatorzy boisko otoczyli więc barierkami, które normalnie służą do zamykania remontowanej drogi, a dodatkowe trybuny powstały w wyniku ustawienia na sobie trzech rzędów… palet.

Na mecz przyszło wtedy prawie dwa razy więcej ludzi niż mieszka na co dzień w całym Penkun, a na trybuny ciągnęły dziesiątki kibiców przyodzianych np. w szalik i czapkę Hansy oraz koszulkę miejscowej drużyny. Przed pierwszym gwizdkiem odegrano nawet hymn klubu z Rostocku, a na boisku obie drużyny mogły liczyć na takie samo wsparcie ze strony publiczności. Lokalna społeczność z jednej strony ściskała kciuki za miejscowy zespół, w którym grali sąsiedzi, ojcowie oraz wujkowie, ale z drugiej – cieszyła się, że w końcu może ugościć u siebie ukochaną Hansę.
Lübzer Pils Cup można w zasadzie nazwać corocznym benefisem rostockiego zespołu. Hansa na szczeblu całego swojego landu nie ma ani jednego rywala na swoim poziomie (najlepsze drużyny grają co najwyżej w 5. lidze razem… z rezerwami Hansy), więc od wielu lat bez problemu wygrywa ten regionalny puchar.
Dzięki temu przez cały sezon jeździ po lokalnych miejscowościach i daje radość ich mieszkańcom, którzy nie zawsze mają możliwość, żeby wybierać się na ligowe spotkania Hansy ze słabo skomunikowanych miasteczek na peryferiach Meklemburgii i Pomorza Przedniego. Włodarze klubu z Rostocku świetnie zdają sobie sprawę z marketingowego potencjału regionalnego Pucharu Niemiec, dlatego zawsze traktują go bardzo poważnie. Na mecze przyjeżdża wielu podstawowych zawodników (stąd wyniki np. po 14:0), którzy po końcowym gwizdku z reguły są do dyspozycji fanów.
Hansa między innymi właśnie dlatego – pomimo fatalnych wyników sportowych – nie traci swojego potencjału kibicowskiego w całym regionie. Już na pierwszych przystankach autobusowych po przekroczeniu niemiecko-polskiej granicy zobaczymy vlepki drużyny z Rostocku, a w miasteczkach takich jak Pasewalk nie sposób nie zauważyć rozdzielni elektrycznych pomalowanych w biało-niebiesko-czerwone pasy.

Po drodze na mecz co chwilę odnotowywaliśmy kolejne ślady działalności kibiców Hansy i po jakimś czasie widok kolejnej wrzuty na ścianie o treści FCH albo AfdFCH, czyli Alles für den FC Hansa na nikim nie robił już wrażenia. Im bliżej było Rostocku, tym kreatywność kibiców zdawała się większa. Mijaliśmy wiadukty na autostradach, których barierki były pomalowane w klubowe barwy, a idealnym nośnikiem klubowej propagandy okazywały się też… farmy wiatrowe, których na północy Niemiec są przecież setki. Przyznajcie zresztą sami – czy je*itne FCH na słupie wiatraka nie jest eleganckim oznaczeniem swojego terenu?
Zaangażowany w kibicowanie region jest wielką siłą klubu, więc jego włodarze na każdym kroku starają się podkreślać, że Hansa to nie tylko Rostock. Stąd nazwa – Ostseestadion a nie przykład Rostock Arena oraz motto na stronie www brzmiące: der Fußballverein im Nordosten, czyli po prostu Klub piłkarski na północnym wschodzie.
Dzięki akcji Du bist Hansa stale rośnie również liczba posiadaczy kart członkowskich, która gwarantuje specjalne przywileje na czele ze zniżkami na bilety oraz gadżety w klubowych fanshopach. Licznik ciągle bije i aktualnie Hansa może pochwalić się liczbą ponad 13 tys. kibiców, którzy co roku przelewają na klubowe konto składkę członkowską.
To plasuje Hansę w gronie 25 największych klubów w Niemczech oraz na 3. pozycji wśród zespołów na co dzień występujących w 3. lidze. Lepszym wynikiem mogą pochwalić się tylko 1860 Monachium oraz Kaiserslautern, ale to drużyny ze znacznie bogatszą historią w 1. Bundeslidze oraz mistrzowskimi tytułami w gablotach (teraz podobnie jak Hansa wpadły w sportowy kryzys).
230 tys. roboczogodzin
W okolicach stadionu zameldowaliśmy się na około cztery godziny przed pierwszym gwizdkiem. Wąskie uliczki sypialnianej i spokojnej dzielnicy o nazwie – a jakżeby inaczej? – Hansaviertel świeciły pustkami, ale pod samym obiektem powoli zaczynało się odczuwać meczowy klimat. Rozstawiały się pierwsze stanowiska z cateringiem oraz mobilny fanshop, a ostatnie wolne miejsca parkingowe w najbliższej okolicy zajmowały samochody kibiców, którzy – podobnie jak my – przyjechali spoza Rostocku i zamierzali tutaj spędzić cały dzień.

Kasy biletowe na Ostseestadion miały zostać otworzone dopiero o godz. 12, więc najpierw postanowiliśmy udać się do ścisłego centrum Rostocku, żeby tam coś zjeść, wypić i przede wszystkim zaopatrzyć się w wejściówki w jednym z klubowych fanshopów na starówce.
Historia Rostocku jest dość typowa dla miast z tej części Europy. W czasach średniowiecznych była to jedna z hanzeatyckich potęg, która z racji wiecznej walki o wpływy w basenie Morza Bałtyckiego przeżywała wiele wzlotów i upadków.
Przed II Wojną Światową Rostock stał się natomiast jednym z centrów przemysłu zbrojeniowego. Poza stocznią pełną parą funkcjonowały tutaj słynne zakłady lotnicze Arado Flugzeugwerke (jako jedne z pierwszych stosowały silniki odrzutowe) oraz Heinkel.
Rostock siłą rzeczy stał się więc jednym z głównych celów nalotów organizowanych przez RAF. W czasie wojny na jego teren zrzucono prawie 3 tys. ton ładunków bombowych, które obróciły miasto w zgliszcza. Dlatego dzisiaj centrum tego nadbałtyckiego portu to dość ciekawe połączenie hanzeatyckich pozostałości z socrealizmem (co prawda nieco mniej siermiężnym od tego polskiego), który w czasach NRD odcisnął dość silne piętno na miejskim krajobrazie.
Główny punkt, czyli otoczony średniowiecznymi kamieniczkami oraz ratuszem Neuer Markt robi całkiem sympatyczne wrażenie, ale mimo wszystko trudno nazwać Rostock mekką dla turystów lubujących się w zabytkach architektury. Na uliczkach Altstadt na każdym kroku spotkacie się z modernistycznymi, przeszklonymi plombami, które średnio konweniują się z basztą albo starą kamienicą w tle.

Wrażenie robiła natomiast liczba ludzi, która w sobotni poranek zdecydowała się na przechadzkę po centrum Rostocku. Na ulicach było wręcz tłoczno, a grupą dominującą wśród spacerowiczów byli oczywiście fani Hansy. Dlatego nie byliśmy specjalnie zdziwieni, gdy przyszło nam odstać swoje w kolejce w jednym z największych klubowych fanshopów w ścisłym centrum miasta.
Bez kłopotu zaopatrzyliśmy się w wejściówki na Osttribüne (trybuna wzdłuż boiska), co okazało się dość drogą atrakcją, ponieważ za bilet trzeba było zabecelować 25 euro. Nie posiadaliśmy jednak żadnych zniżek z tytułu np. kart członkowskich i co gorsza nie udało nam się nawet urwać kilku euro decydując się na sprzedaż internetową. Wszystko dlatego, że Hansa bilety dystrybuuje tylko drogą pocztową, a wysyłka do Polski niestety nie była możliwa.

Dla kibiców w Rostocku kwoty rzędu 20 euro raczej nie są problemem, ponieważ w 2011 roku potrafili zapłacić tyle za bilety na mecz, który miał się odbyć bez udziału publiczności. Po zadymie na spotkaniu ze St. Pauli obiekt Hansy został zamknięty na czas konfrontacji z Dynamem Drezno. Fani i tak kupowali jednak wejściówki, żeby pomóc zniwelować straty biedującego wówczas klubu wynikające z braku dochodów z dnia meczowego. Sam pojedynek obejrzeli oczywiście w telewizji, a bilety mogli zachować na pamiątkę.
Na plus można jednak zapisać to, że gdy na stronie internetowej klikniemy w miejsce, którym jesteśmy zainteresowani, to obok wyświetli się zdjęcie z perspektywą z danego krzesełka. Dzięki temu jest szansa uniknąć oglądania słupa, barierek i ciągłego wstawania na przykład przy rzutach rożnych.
Gdy wracamy na stadion na około 1,5 godziny przed pierwszym gwizdkiem, to na placu pod Ostseestadion trwa już impreza. Sporo stoisk gastronomicznych, muzyka na żywo, jakieś konkursy dla najmłodszych kibiców oraz przede wszystkim to, czego Niemcom zazdrościmy chyba najbardziej, czyli legalne raczenie się zimnym piwem w dowolnym miejscu.
Sam Ostseestadion to obiekt, któremu również należy poświęcić kilka zdań, ponieważ w obecnym kształcie funkcjonuje dopiero od 2001 roku. Wcześniej kibice Hansy mecze przy Kopernikusstrasse oglądali z trybun wysłużonego stadionu usytuowanego na wałach usypanych przez mieszkańców w ramach czynu społecznego w 1954 roku (zbudowali go dokładnie w 230 000 godzin).
Dzisiaj o tamtych czasach przypominają przede wszystkim jupitery. Nachylenie masztów oświetleniowych na starym stadionie było na tyle duże, że z powodzeniem można je wykorzystywać także po gruntownej modernizacji rostockiego obiektu. Pozwoliło to zaoszczędzić kilka euro i sfinalizować inwestycję za 55 milionów marek. Ze starego Ostseestadion pozostało też kilka elementów infrastruktury okołostadionowej, jak np. klimatyczne kasy biletowe.

Dzisiejszy dom Hansy to bardzo prosta, surowa i typowo piłkarska stalowo-żelbetonowa konstrukcja.
Ostseestadion słynie z dwóch rzeczy. Po pierwsze – część dachu na stadionie (ok. 9,5 tys. metrów kwadratowych) dzierżawi firma, która stworzyła tam elektrownię słoneczną i chce rocznie produkować 600 000 kWh energii elektrycznej. Po drugie – w oczy od razu rzucają się bardzo wysokie bandy reklamowe. To świetna wiadomość dla sponsorów, którzy są odpowiednio wyeksponowani oraz kibiców, ponieważ nawet z najniższych rzędów można komfortowo śledzić boiskowe wydarzenia.
Stadion może pomieścić 29 tys. widzów i – jak to często w Niemczech bywa – ma aż 9 tys. miejsc stojących zlokalizowanych przede wszystkim w narożnikach. W razie potrzeby (czyli spotkań międzynarodowych) można je bez większego problemu zamienić na siedzące, ale wtedy pojemność spadnie do 25 tys.
Sztorm na niewyfroterowanym pokładzie
Jakie jest pierwsze wrażenie po przekroczeniu bram Ostseestadion?
Syf.
Zwiedziłem masę stadionów na Bałkanach oraz w innych – teoretycznie mniej oświeconych – regionach Europy i takiego bajzlu nie widziałem. Upaprane krzesełka i lepiąca się na każdym kroku podłoga skłoniły mnie do refleksji, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że od 2001 roku nikt tutaj nie przejechał miotłą.

Z drugiej jednak strony – taki krajobraz idealnie wpisywał się w klimat byłej NRD, Rostocku oraz przede wszystkim samej Hansy, która przecież na każdym kroku odwołuje się do portowej tradycji, a swój stadion często określa mianem pokładu. Szybko doszedłem więc do wniosku, że skoro temu miejscu bliżej jest do tawerny niż Wersalu, to nie wypada mi się czepiać, że zaraz przykleję się do betonowej podłogi.
Szczególnie, że przed nami od razu otworem stanęła masa stanowisk gastronomicznych, gdzie hektolitrami lał się Lübzer (najpopularniejszy sikacz w Meklemburgii), a wurst był podawany na wiele sposobów. To wszystko w przystępnych cenach (2-4 euro) oraz przede wszystkim z możliwością uiszczenia opłaty zbliżeniówką, co we wschodnich Niemczech wcale nie jest jeszcze tak popularne jak u nas.

Konkretne wrażenie zrobił na nas sektor zajmowany przez najbardziej zagorzałych fanatyków Hansy, którzy swoje miejsca zajmują na trybunie południowej. Na ponad godzinę przed rozpoczęciem meczu był już konkretnie oflagowany, a frekwencja nie pozostawiała złudzeń, że nawet w meczu z tak mało atrakcyjnym rywalem zapełni się w zasadzie do ostatniego krzesełka.
W klimat miejsca świetnie wpisywały się też same flagi wywieszone przez miejscowych ultrasów. Płótna o treści Workless class albo Arbeitslos napisane czcionką zerżniętą z logo niemieckiego urzędu pracy doskonale potwierdzały moją tezę, że to piłkarskie stadiony są najlepszym przewodnikiem po miejscach, w których aktualnie się znajdujemy.
Nie zabrakło też ciekawych płócien o treści np. „Hansafans gegen Facebook” oraz wielu flag z nazwami miejscowości z całej Meklemburgii, które kibice wieszali w różnych zakątkach Ostseestadion. Po szybkiej lustracji barierek okazało się, że Hansa swoich sympatyków ma również w Bawarii.

Na osobny akapit zasługuje sektor gości, który na stadionie Hansy znajduje się po tej samej stronie, co… młyn gospodarzy. Jednych od drugich oddziela tylko wąski sektor buforowy, co jest niezwykle oryginalnym i rzadko spotykanym rozwiązaniem na europejskich stadionach. Wydaje mi się, że podobny patent widziałem do tej pory tylko w słowackiej Żylinie.
Tym razem nie dane nam było jednak zobaczyć, jak takie rozwiązanie sprawdza się w praktyce (podobno bywa bardzo ciekawie…), ponieważ skromna grupka kibiców z Aspach została po prostu wrzucona na sektory gospodarzy. Rozwinięto taśmę, postawiono kilku stewardów i było po temacie. Piknikowa grupa sympatyków małej drużyny spod Stuttgartu w nikim nie wzbudzała jakichkolwiek emocji.

Duże powierzchnie reklamowe na dachu oraz bandach wzdłuż boiska powodują, że Ostseestadion momentami przypomina jeden wielki baner reklamowy. W oczy od razu rzuca się fakt, że kasę na klub łoży masa lokalnych przedsiębiorstw, dla których Hansa jest wymarzonym nośnikiem działań marketingowych. Z jednej strony to fajnie wpisuje się w narrację lokalnego patriotyzmu, ale z drugiej dość mocno determinuje klubowy budżet, ponieważ w regionie nie ma dużych firm, które mogłyby – cytując Janusza Rewińskiego z Superprodukcji – rozpruć kieszeń z kapustą.
Głównym sponsorem jest duże kasyno internetowe Sunmaker, a solidne wsparcie budżetu gwarantuje również umowa z firmą Kurzurlaub.de, która zajmuje się organizacją krótkich urlopów last minute. Rostock korzysta na tym, że w regionie mówi się jedną z najbardziej klasycznych odmian języka niemieckiego i dlatego swoje siedziby ma tutaj sporo firm typu call center.
Lokalna piramida sponsorska powoduje, że razem z biletami dostajemy sporo zniżek na różne usługi miejscowych firm, a z banerów na stadionie możemy się dowiedzieć, że głównym zadaniem farm wiatrowych w regionie nie jest produkcja energii elektrycznej, ale… napędzanie Hansy do ofensywnej postawy na boisku.
Na wyjście piłkarzy na boisko z głośników rozbrzmiał rockowy utwór Hansa Forever, który od 2000 roku jest oficjalnym hymnem klubu.
Für immer und ewig, und auch bei Windstärke 10. Wir halten zusammen, wir werden nicht untergehn.
(Na wieki wieków. Nawet przy 10 stopniach w skali Beauforta. Trzymamy się razem, nie upadniemy.)
Ostatecznie na stadionie zameldowało się ponad 11 tys. kibiców, co – biorąc pod uwagę klasę rywala i fatalny początek sezonu – jest wynikiem co najmniej przyzwoitym (kilka dni wcześniej na VfB Stuttgart w Pucharze Niemiec przyszły 24 tys. osób).
Szczególnie, że praktycznie do ostatniego miejsca wypełniła się fanatyczna Südtribüne, która od pierwszej do ostatniej minuty jechała z konkretnym, głośnym i dynamicznym dopingiem. Atmosfera na stadionie naprawdę zdała egzamin i – co za tym idzie – narobiła apetytu, żeby wrócić do Rostocku, gdy na Ostseestadion przyjedzie jakiś poważny piłkarsko i kibicowsko przeciwnik.
Pozostałe trybuny też pokazały się z dobrej strony. Jak to w Niemczech – na palcach jednej ręki można było policzyć kibiców, którzy na stadionie zameldowali się bez klubowego szalika, czapki albo koszulki. Widać było również, że sporo kumatych fanów na co dzień melduje się na narożnikach Ostseestadion, gdzie zlokalizowane są miejsca stojące. Wieszali tam sporo flag (przede wszystkim z nazwami swoich miejscowości) oraz podłączali się do zorganizowanego dopingu.

Organizatorzy dbają jednak o to, żeby czasem odwrócić wzrok od trybun i skupić się na boiskowych wydarzeniach. Gdy któraś z drużyn sposobi się do wykonania stałego fragmentu gry, to z głośników rozbrzmiewa… dźwięk klaksonu, który sygnalizuje, że na murawie zaraz może wydarzyć się coś ciekawego.
Ciekawe sytuacje w meczu z SG Sonnenhof Großaspach można było jednak policzyć na palcach jednej ręki. Hansa biła głową w mur, a goście korzystali z niefrasobliwej postawy zespołu z Rostocku w defensywie i wychodzili z szybkimi kontratakami. W 79. minucie jeden z piłkarzy z Großaspach niegroźnie uderzył sprzed pola karnego, ale piłka po drodze odbiła się rykoszetem od obrońcy Hansy i… wpadła do siatki.
Ostseestadion przeszyły gwizdy ponad 11 tys. wściekłych ludzi.
Paskudny piłkarsko mecz zakończył się porażką Hansy 0:1 i zepchnął zespół z Rostocku na dno tabeli 3. ligi. Dla piłkarzy najgorsze chwile miały jednak dopiero nadejść. Najpierw cała drużyna zebrała się w kółku na środku boiska i zaliczyła dość długą rozmowę ze sztabem szkoleniowym.
Potem z kolejnej kompromitacji trzeba było wytłumaczyć się kibicom, ale tego dnia fanatycy z Südtribüne nie byli chętni do podjęcia dialogu z zawodnikami. Zespół ze spuszczonymi głowami odważył się podejść tylko w okolice pola karnego i został przez fanów błyskawicznie odesłany do szatni. Oczywiście w asyście niewybrednych okrzyków i machania rękami, żeby piłkarze jak najszybciej zeszli im z oczu.
Das hat mit Fußball nichts zu tun! – śpiewali kibice.
(To nie ma nic wspólnego z piłką nożną!)

A z fanatycznymi kibicami Hansy lepiej nie zadzierać, ponieważ na rostockich trybunach można się spotkać m. in. z wychowaną w portowych dzielnicach grupą mocniejszych wrażeń, która w Niemczech wyrobiła sobie już określoną markę. Nie bez przyczyny Hansa przoduje w rankingach liczby przyznanych zakazów stadionowych za naszą zachodnią granicą.
Za doping i oprawy odpowiada natomiast grupa Suptras, która powstała w 2001 roku, żeby uporządkować życie kibicowskie na nowym Ostseestadion. Jej nazwa to połączenie członów słów SUPporters i ulTRAS.
FCH bis in den Tod – das ist nicht nur eine Floskel. Das ist eine Lebenseinstellung – zwykli mówić fanatycy Hansy.
FCH do śmierci – to nie jest zwykły frazes. To sposób na życie.
Znaki firmowe kibiców Hansy to odpalanie dużej ilości pirotechniki albo takie akcje, jak na przykład obrzucenie fanów Carl Zeiss Jena… rybami. No co, w końcu przyjechali do nich znad morza…

Co dalej?
Po meczu z SG Sonnenhof Großaspach w mediach i na forach kibicowskich na Hansę wylała się fala krytyki, a co bardziej rozpaczliwe komentarze zaczęły skazywać zespół z Rostocku na walkę o utrzymanie się w 3. lidze.
Na razie wszystko wskazuje jednak na to, że drużyna Jensa Härtela zaczyna odbijać się od dna, ponieważ od tamtej pory może pochwalić się dość przyzwoitym bilansem dwóch zwycięstw oraz dwóch remisów. Dzięki temu Hansa okopała się w środku ligowej tabeli i ma jeszcze jako taki kontakt punktowy ze ścisłą czołówką.
Dzisiaj trudno jednak przewidzieć, czy w dłużej perspektywie zespół z Rostocku jest w stanie włączyć się w walkę o awans do upragnionej 2. Bundesligi. Na razie klub próbuje uporządkować swoją sytuację w kwestiach organizacyjnych oraz finansowych, dlatego w ostatnich dniach rada nadzorcza przedłużyła kadencję aktualnego zarządu do grudnia 2021 roku.

Fatalny początek sezonu nie wpłynął na ogólną ocenę dokonań zarządu, którym od 2016 roku dowodzi 38-letni Robert Marien. Wszystko dlatego, że udało się ustabilizować sytuację ekonomiczną Hansy, która w tym sezonie po raz pierwszy od wielu lat otrzymała licencję na granie w 3. lidze w pierwszym terminie i bez żadnych dodatkowych warunków.
To bardzo ważny krok w kierunku tego, żeby Leuchtturm des Ostens kiedyś znowu mogła zaświecić pełnym blaskiem…
P.S.
A jeśli jeszcze nie do końca poczuliście klimat Rostocku lub uważacie, że ponad 5,5 tys. słów nie wyczerpuje tego tematu, to na koniec głos oddaje raperowi o pseudonimie artystycznym Marteria.
Marten Laciny to urodzony w Rostocku muzyk, który jako młody chłopak grał w Hansie i do dzisiaj pozostał jej wiernym kibicem.
Dlatego najlepszą puentą dla tego przydługiego wpisu będzie jego utwór o wiele mówiącym tytule Mein Rostock.
Deine Feinde kennen dich genau,
doch sehen in dir nur dein brennendes Haus,
lachen dich aus und sagen: du bist schlecht.
Jeden Tag musst du dich beweisen,(Twoi wrogowie dokładnie Cię znają,
Ale widzą w Tobie tylko Twój płonący dom (chodzi o zamieszki w Lichtenhagen – red.)
Wyśmiewają się z Ciebie i mówią, że jesteś zły
Każdego dnia musisz im coś udowadniać.)

Dodaj komentarz