Doliczony czas gry w meczu FK Sarajevo ze Zvijezdą 09. Teoretycznie piłkarze obu drużyn powinni biegać po boisku jeszcze przynajmniej przez dwie, trzy minuty, ale większość z ponad 15 tysięcy zgromadzonych na stadionie kibiców nie zamierza czekać na końcowy gwizdek sędziego Ermina Sivaca.
Setki fanów kotłują się wokół linii bocznych boiska, a ochrona grzecznie usuwa się z drogi udostępniając sympatykom FK Sarajewo wszystkie pomosty pomiędzy trybunami a murawą, którymi kibice mieli dostać się do swoich bohaterów dopiero po zakończeniu spotkania.
Mecz ciągle trwa, ale najbardziej krewcy fanatycy już zaczepiają swojego bramkarza Vladana Kovačevića, żeby zaraz paść mu w ramiona (i przy okazji ściągnąć z niego klubową koszulkę), a jeden z kibiców czuje się na tyle pewnie, że… wyciąga chorągiewkę z narożnika boiska i biega z nią pomiędzy bandami reklamowymi niczym husarz atakujący szwedzkie pozycje (swoją drogą etymologia nazwy husarz prawdopodobnie pochodzi z języka serbskiego, w którym słowo gusar oznacza konnego wojownika).
Piłkarze na murawie mają świadomość tego, co dzieje się wokół. Zawodnicy FK Sarajewo pozorują więc grę i podają sobie futbolówkę w defensywie. Rywale ze Zvijezdy 09 wcielają się natomiast w rolę reprezentacji Polski z meczu z Japonią na rosyjskim mundialu i stosują tzw. niski pressing. „Biegają” w taki sposób, żeby przypadkiem nie znaleźć się na kursie kolizyjnym z piłką krążącą między obrońcami z Sarajewa lub – co gorsza – nie wywalczyć przypadkiem jakiegoś rzutu rożnego (chorągiewki już dawno tam nie było).
Bo zawodnicy drużyny przyjezdnej, bardziej niż za futbolówką, rozglądali się w tamtym momencie za tunelem prowadzącym do szatni. Każdy z nich chciał się w nim znaleźć jak najszybciej, a bramkarz i lewy obrońca pewnie cholernie zazdrościli pozycji prawemu skrzydłowemu, który do strefy zdemilitaryzowanej (choć nie wiem, czy w przypadku Bośni to odpowiednie określenie) miał zaledwie trzy kroki.

Sędzia po kilkudziesięciu sekundach przerwał tę farsę i zagwizdał po raz ostatni. FK Sarajewo po raz pierwszy w historii Bośni i Hercegowiny sięgnęło po podwójną koronę (mistrzostwo i krajowy puchar).
Tym samym mistrzowski tytuł wrócił do stolicy po trzech sezonach przerwy. A trzeba dodać, że były to wyjątkowo bolesne trzy lata posuchy, ponieważ przypadły na absolutną dominację… Chorwatów z klubu Zrinjski Mostar.
—
Gdyby ktoś, kiedyś poprosił mnie, żebym zabrał go na koniec świata, to jedną z moich głównych propozycji bez wątpienia byłby dworzec kolejowy w serbskiej mieścinie Vršac. To ostatni przystanek przed rumuńską granicą, na którym kilka lat temu natknęliśmy się na pewnego polskiego turystę.
O ile pamiętam, był to nauczyciel informatyki z jakiegoś technikum na Opolszczyźnie, który plan zajęć w szkole ustalił sobie w ten sposób, że zajęcia zawsze kończy w czwartek i dzięki temu ma trzy dni wolnego. Okazało się, że jest miłośnikiem kolei, który praktycznie każdą wolną chwilę poświęca na jazdę pociągami po całej Europie. Niespecjalnie interesują go miasta, państwa, zabytki, góry i wodospady. Chodzi przede wszystkim o to, żeby zaliczyć daną magistralę kolejową.
Okazało się, że zmierzamy w tym samym kierunku i przyjdzie nam wspólnie przekraczać granicę serbsko-rumuńską. Nie ukrywam, że rozmowa z tak pozytywnie zakręconym gościem znacznie umiliła nam podróż, bo momentalnie w naszych głowach narodziły się setki pytań na temat eskapad uskutecznianych przez naszego rodaka. Nauczyciel z opolskiego na wszystkie cierpliwie odpowiadał, ale co jakiś czas wstawał i wyglądał przez okno.
– Sorry Panowie, ale tutaj zaraz będzie rozwidlenie i stacja. Muszę się przypatrzeć. Pewnie już więcej tędy nie pojadę.
Skoro nasz kompan dotarł nawet na takie zadupie jak Vršac, to nie mieliśmy wątpliwości, że Bałkany musi mieć zjeżdżone już dość solidnie.
– Ale w Bośni jeszcze nie byłem. Trochę się boję – zaskoczył nas.
—
Przyznam, że żaden kraj nie fascynuje mnie tak bardzo, jak Bośnia i Hercegowina. Ale z drugiej strony nie mam też wątpliwości, że niektóre aspekty – które ja uważam za fascynujące – mieszkańcy określają mianem przekleństw i przeszkód stojących na drodze do normalnego funkcjonowania w stabilnym państwie.
Najwierniejsi czytelnicy zapewne pamiętają, że reportaż o tym przepięknym bałkańskim kraju był pierwszym dużym tekstem, który pojawił się na moim blogu. Dlatego niektórym może się wydawać, że już przed rokiem ostatecznie wyczerpałem temat Bośni i Hercegowiny, ale ja postaram się udowodnić, że wtedy nie napisałem jeszcze ostatniego słowa. Bo dzisiaj nie mam już wątpliwości, że ten niewielki kraj jest gigantyczną kopalnią niezwykle interesujących wątków i historii, które po prostu trzeba poruszyć.

Tym razem oszczędzę więc sobie przydługiego wstępu i tych, którzy jeszcze nie kojarzą wszystkich przekleństw i uroków Bośni i Hercegowiny odeślę do mojego pierwszego tekstu, który będzie idealnym backgroundem przed lekturą tego najnowszego (wystarczy kliknąć w ten link).
Na południe Europy jak zwykle wyruszyliśmy za piłką nożną. Przed rokiem świętowaliśmy w Mostarze mistrzostwo Bośni zdobyte przez klub Zrinjski, a tym razem pojechaliśmy przypieczętować odzyskanie tytułu przez stołeczne FK Sarajewo.
Wnioski jak zwykle są takie same i zmuszają do postawienia jednego bardzo ważnego pytania, na które ciągle nie potrafię znaleźć odpowiedzi. Z jednej strony uważam, że Bośnia powinna leżeć na workach z pieniędzmi i kroić gigantyczny hajs z tytułu dochodów turystycznych. Dlatego boli mnie, że ten kraj nadal jest czasami postrzegany jako dziki i niedostępny nawet przez ludzi, którzy trochę świata już zjeździli i nie czerpią informacji tylko z perspektywy fotela w swoim salonie (jak na przykład nasz kompan z kolei).
Ale z drugiej strony może dlatego ciągle jest magiczna, bo niezadeptana przez turystów i niewydrenowana z naturalności…
W kolebce „chorwackości”
Nasza wyprawa standardowo zaczęła się na lotnisku Berlin-Schönefeld. Jedną ze świeckich tradycji mojego bloga jest to, żeby zawsze napisać kilka miłych słów na temat tego wspaniałego i nowoczesnego portu lotniczego. Tym razem przemilczę fakt, że na tysiąc pasażerów przypada jedno gniazdko, natomiast pozwolę sobie wysłać właścicieli jednej z piekarni na terenie lotniska na korepetycje z weksylologii albo przynajmniej zafunduję im jakiś atlas z flagami dla pierwszoklasistów.
Otóż w jednej z piekarni pracuje chłopak, który na firmowym badge’u ma podane, że obsłuży klienta w języku angielskim, niemieckim i polskim. Jedyny problem polega na tym, że zamiast polskiej flagi chłop paraduje z flagą… Monako tudzież Indonezji.
– Mówiłem im wiele razy, żeby to zmienili, ale mają to gdzieś… – bezradnie rozłożył ręce.
O ile rzadko zmienia się miejsce, z którego startujemy (ewentualnie jest to Berlin-Tegel), o tyle prawie zawsze inna jest lokalizacja punktu docelowego. Ryanair, Wizz Air oraz EasyJet otwierają się na coraz większa liczbę lotnisk na Bałkanach i siatka połączeń praktycznie z każdym miesiącem jest coraz bardziej imponująca.
Tym razem przyszło nam przyziemić nad samym Adriatykiem w jednym z najsłynniejszych chorwackich miast, czyli w Zadarze. Stolica północnej Dalmacji może pochwalić się imponującą historią i – w jej konsekwencji – piękną starówką oraz plażami, które w okresie letnim przeżywają prawdziwe oblężenie.
Choć Zadar liczy zaledwie 80 tys. mieszkańców, to jest jednym z najważniejszych punktów na mapie Chorwacji. To tutaj znajduje się najstarszy – w dzisiejszych granicach kraju – uniwersytet założony w 1396 roku i to tu już w 1899 roku powstało pierwsze (funkcjonujące do dzisiaj) biuro podróży o nazwie Liburnija. W folderach turystycznych można również przeczytać, że choć Zadar w czasie swojej długiej historii był w rękach m. in. Włochów i Habsburgów, to jest jedną z kolebek chorwackiej kultury. W tym nadmorskim mieście powstały: pierwsza powieść i pierwsza gazeta w języku chorwackim.
![DSC_0057[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_00571.jpg?w=5984&h=3376)
Miejscówka nie ma większego znaczenia i dochodzi do tak absurdalnych sytuacji, że prowizoryczne stoliki z parasolami są rozstawiane przy Tommy’m (chorwacki odpowiednik Biedronki) i to zaraz przy miejscu, gdzie parkuje się wózki albo na przykład pod warzywniakiem. Na Bałkanach dobrze można się zabawić także w kladionicy, czyli po prostu w punkcie zakładów bukmacherskich. W środku są kanapy, stoliki, duże telewizory i przede wszystkim jest czym przepłukać gardło. W takiej atmosferze aż miło przewalić nieco więcej gotówki, a jak głosi hasło na jednej z kladionic w centrum Sarajewa: nie jest wszystko jedno, w jakim miejscu obstawiasz.
Przy okazji takiego nieśpiesznego biesiadowania w oczy rzucają się jeszcze dwie rzeczy. O pierwszej wielokrotnie już pisałem – na Bałkanach wszyscy palą i dymka bez konsekwencji można sobie puścić nawet siedząc na kawce w centrum handlowym. Druga jest znacznie bardziej pozytywna, ponieważ jeśli w dowolnej knajpie dobrze rozejrzycie się po innych stolikach, to zauważycie, że praktycznie nikt nie gapi się w telefon, tylko cały czas gada ze znajomymi. Nawet laski, które wyglądają na typowe zvezdy Instagrama odpuszczają sobie sprawdzanie lajków pod nowym zdjęciem i rzadko wyjmują smartfona z torebki.
W Zadarze pakujemy się w wypożyczone Renault Clio i grzejemy w kierunku bośniackiej granicy. Po drodze zahaczamy jeszcze o słynny park narodowy Plitvička jezera i choć miejsce robi na nas niesamowite wrażenie, to nie wytrzymujemy tam zbyt długo, ponieważ natłok tysięcy turystów (przede wszystkim z Azji) jest trudny do wytrzymania.
![DSC_0073[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_00731.jpg?w=5984&h=3376)
Do Bośni wjeżdżamy od strony północno-zachodniej. To jeden z najbardziej dzikich i wyludnionych regionów kraju, który jak na dłoni pokazuje efekty wojennej zawieruchy i problemy trapiące to państwo do dzisiaj. Przejeżdżamy przez niemal cały Kanton 10, który jest tak słabo zaludniony, że jego stolicą jest liczące niespełna 10 tys. mieszkańców Livno.
Pewnie zastanawiacie się skąd taka oryginalna nazwa tego kantonu. Otóż jest efektem tego, że – jak w wielu przypadkach – bośniaccy Chorwaci i Boszniacy (czyli Muzułmanie) nie potrafili się dogadać. Dominujący w regionie Chorwaci chcieli używać nazwy Hercegbosanska županija (czyli Kanton hercegbośniacki) nawiązującej do istniejącej na tych terenach w czasie wojny w Jugosławii Chorwackiej Republiki Herceg-Bośni. Władze centralne oraz mieszkający tu Boszniacy woleli nazwę bardziej neutralną. Kompromisu uzyskać się nie udało, więc oficjalnie w papierach widnienie Kanton 10.
Przed wojną karty na północy dzisiejszego Kantonu 10 rozdawali również licznie zamieszkujący go Serbowie. Po wojnie większość z nich została stąd przepędzona (poczytajcie o kontrowersyjnej ofensywie Chorwatów pod kryptonimem Oluja (Burza)) albo sama wyjechała na wschód. Do Serbii lub przynajmniej do Republiki Serbskiej, która jest jedną z dwóch części składowych Bośni i Hercegowiny.

Pozostały po nich dziesiątki opuszczonych wiosek, które ciągną się kilometrami i robią często przerażające wrażenie. Po drodze zjechaliśmy do jednej z nich (w internecie czy na google maps można ją znaleźć pod nazwą Donje Peulje (Доње Пеуље)). W Wikipedii jest napisane, że jeszcze w latach 60-tych zamieszkiwało ją pół tysiąca Serbów, a w 1991 roku, tuż przed wybuchem wojny, stanowili oni 99,07% populacji.
Obecnie na zamieszkane wyglądały może ze dwa domy, natomiast reszta domostw zamieniła się w totalną ruinę. Wydawało nam się, że jedynym zagrożeniem w okolicy są bezpańsko biegające byki, tymczasem przemierzając polną drogę z naprzeciwka wyjechał nam… samochód na serbskich blachach z Nowego Sadu. Panowie najwidoczniej przyjechali do swojej rodziny albo postanowili zwiedzić ojcowiznę i przyznam szczerze, że pojawiła się obawa, jak zareagują na auto z chorwacką rejestracją. Ich spojrzenie faktycznie niewiele miało wspólnego z zaproszeniem na butelkę rakiji, ale ostatecznie doszło do mijanki i każdy pojechał w swoją stronę.
![DSC_0130[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_01301.jpg?w=5984&h=3376)

W krajobraz opuszczonych wsi i wyludnionych miasteczek idealnie wpisują się też dzikie wysypiska śmieci zlokalizowane u podnóża pięknych pasm górskich na bośniacko-chorwackiej granicy oraz zarośnięte cmentarze prawosławne. Dodam też, że znalezienie stacji radiowej, która pogra bez zakłóceń dłużej niż pięć minut graniczy z cudem.
Generalnie uważam, że niektórzy obywatele Bośni i Hercegowiny powinni dostać kopa w d*pę za to, jak nie szanują środowiska. W drodze do Sarajewa zdarzyło nam się bowiem jechać za samochodem, w którym pasażerka trzymała za oknem rękę udając, że po prostu chce się delikatnie schłodzić. Problem w tym, że w ręku miała dwa puste kubki po kawie i gdy tylko na chwilę zniknęła nam za zakrętem, to… ordynarnie wypieprzyła je na jezdnię. Fura została przez nas solidnie obtrąbiona, ale wiele więcej nie mogliśmy zrobić.
Im dalej na południe Kantonu 10, tym więcej do powodzenia mają bośniaccy Chorwaci, którzy stanowią około 80 proc. miejscowej społeczności i zamieszkują tereny wzdłuż długiej granicy z Chorwacją. Generalnie nie da się nie zauważyć, że to oni stanowią tutaj większość, ponieważ mają pie*dolca na punkcie patriotyzmu. Wszędzie powiewają chorwackie flagi, a mury zdobią słynne szachownice. Do tego murale, strzeliste wieże kościołów i krzyże. Ogromne, katolickie krzyże, które momentami dominują krajobraz równie efektownie, co wiatraki we wschodnich Niemczech. Czasami jestem pod wrażeniem, że na jakimś totalnym zadupiu komuś chciało się postawić na szczycie góry wielki krzyż. A do tego wszystkiego oczywiście dzieciaki biegające koszulkach reprezentacji Chorwacji.
![DSC_0137[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_01371.jpg?w=5984&h=3376)
W zasadzie można napisać, że NK Široki Brijeg to bałkański odpowiednik baskijskiego Athleticu Bilbao. Podczas meczów kibice zrzeszeni pod nazwą Škripari regularnie wywieszają flagę Chorwacji (a czasami nawet… Watykanu) i nie pozostawiają wątpliwości, do jakiego kraju czują przywiązanie. W związku z tym większość boszniackich klubów zawsze może liczyć na ciepłe przyjęcie przez miejscową publiczność.
Co za tym idzie, w kadrze zespołu na próżno szukać Boszniaków (czyli tzw. Muzułmanów z narodowości). Dominują bośniaccy Chorwaci i Chorwaci. To właśnie w tym klubie kilka sezonów spędził piłkarz Pogoni Szczecin Zvonimir Kožulj.
Ramadan i kłopoty ze snem
Z Širokiego Brijegu już tylko rzut beretem do Mostaru, który był pierwszym dłuższym przystankiem na naszej trasie. Temu niezwykłemu miastu poświęciłem sporo miejsca w moim poprzednim wpisie o Bośni i Hercegowinie na tym blogu, więc nie chcąc się powtarzać – po prostu do niego odsyłam (wystarczy kliknąć w link).
Przypomnę tylko, że liczący ponad 100 tys. mieszkańców Mostar jest niemal równo podzielony pomiędzy Chorwatów i Boszniaków (linię graniczną stanowi rzeka Neretwa ze słynnym Starym Mostem na czele), a dzwonnicy w katolickich kościołach nieustannie walczą o prymat w eterze z nawołującymi do modlitwy w meczecie muezinami.
Po raz kolejny przyjechaliśmy do Bośni w czasie Ramadanu, co jest niezwykle ciekawym doświadczeniem. Po jednej stronie rzeki Chorwaci w weekend wlewają w siebie hektolitry Ožujska, a po drugiej Boszniacy – przede wszystkim w ciszy i spokoju – kontemplują kolejny dzień świętego miesiąca. W związku z tym potrzebowaliśmy kilku minut, żeby uświadomić duetowi średnio rozgarniętych turystek z Walii, dlaczego dyskoteka z tak świetnymi rekomendacjami będzie w ten weekend zamknięta i rozrywkowych atrakcji lepiej poszukać po drugiej stronie Neretwy.
![DSC_0152[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_01521.jpg?w=5984&h=3376)
Pewnie myślicie sobie, że możecie oszukać system i znaleźć miejsce z wyrkiem z dala od jakiegoś meczetu i problem sam się rozwiąże. Ale niestety muszę Was zmartwić, ponieważ takie miejsca nie istnieją. Zgodnie z jedną z głównych zasad islamu, każdy wierny musi być w zasięgu nawoływania z minaretu, więc jesteście otoczeni. Ja generalnie prawie zawsze śpię jak zabity i muezin jeszcze nigdy nie zdołał mnie obudzić, ale znam osoby, którym to przeszkadza i potem nie są już w stanie zmrużyć oka.
Istotne jest bowiem to, że adhan (czyli wezwanie muzułmanów do modlitwy) może być wygłaszany tylko w oryginalnym języku arabskim, co powoduje, że przez chwilę możemy poczuć się tak, jak byśmy byli gdzieś na Bliskim Wschodzie. Podobnie jest zresztą z Koranem, który swoja świętość zachowuje tylko i wyłącznie wtedy, jeśli jest czytany w oryginale. Wszystkie tłumaczenia są uznawane za interpretacje.
Każda wizyta w Mostarze jest dla nas równoznaczna z wizytą w Ćevabdžinicy Tima Irma, czyli restauracji od pokoleń prowadzonej przez jedną rodzinę, która bije wszelkie rekordy ocen na TripAdvisorach i tym podobnych aplikacjach. Atmosfera w tym miejscu faktycznie jest niesamowita, a gospodynie co chwilę doglądają, czy jesteście zadowoleni i nie pozwolą, żebyście opuścili lokal nie napchawszy przedtem swoich żołądków. Odmawiają zbyt wysokich napiwków (!) i prawie zawsze dorzucają nam na do widzenia… po jednym piwie Mostarsko na głowę. Od razu uprzedzam, że nie jest to tekst sponsorowany, ale tej knajpie po prostu należy się darmowa reklama za to, w jaki sposób jest prowadzona. Bez wątpienia to jedno z miejsc z prawdziwą bałkańską duszą (i oczywiście brakiem możliwości płacenia kartą).
![DSC_0160[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_01601.jpg?w=5984&h=3376)
Jeśli chodzi o piłkarską rywalizację, to stolica Bośni jest wyjątkowym punktem na derbowej mapie Europy. Po pierwsze w Sarajewie nie ma dokładnego podziału na dzielnice, w których kibicuje się danemu klubowi. Nie licząc kilku enklaw, to na większości dzielnic i osiedli sympatycy Željo oraz FK są ze sobą po prostu wymieszani.
Po drugie wyjątkowe są również relacje pomiędzy kibicami obu drużyn. Bolesne i ciągle świeże doświadczenia wojenne sprawiły, że na długi czas fani dwóch największych stołecznych klubów zakopali wojenny topór. Piłkarskie animozje schodziły na dalszy plan, skoro jeszcze kilka lat temu walczyło się ramię w ramię w czasie oblężenia Sarajewa.
Teraz sytuacja nieco się zmieniła i szczególnie młodsze pokolenia lubią poszarpać się o szalik, a na stadionie – podczas derbowych rywalizacji – repertuar wokalny trudno określić mianem teatralnego. Na trybunach nadal widać jednak przyjaciół, którzy siadają obok siebie w niebieskiej i bordowej koszulce.
Istotny element odgrywa tutaj bowiem lokalny patriotyzm i to chyba w najmniejszej skali, jaką można sobie wyobrazić. Mieszkańcy Sarajewa mają bardzo duże przywiązanie do dzielnic, w których mieszkają i staną za sobą murem nawet wtedy, jeśli na co dzień kibicują innym klubom piłkarskim.
Najlepszym przykładem jest łączone grafitti kibiców obu klubów na jednym z nielicznych sarajewskich blokowisk, czyli osiedlu Alipašino Polje.

Oby Allah nie patrzył
Do Sarajewa docieramy w dzień wielkiego święta dla kibiców z bordowej części miasta. Kilka dni wcześniej FK sięgnęło po Puchar Bośni i Hercegowiny, a teraz miało szansę na przypieczętowanie mistrzowskiego tytułu. Podopieczni Husrefa Musemicia na wyciągnięcie ręki mieli więc pierwszą w historii podwójną koronę (mistrzostwo i puchar). Oczekiwania i głód sukcesu były ogromne, ponieważ w ostatnich latach sarajewskiej dwójce regularnie na nosie grał klub z chorwackiej części Mostaru, czyli Zrinjski. W zeszłym roku byłem zresztą na mistrzowskiej fecie Plemićich (czyli Szlachty) i relacje z tego wydarzenia znajdziecie oczywiście w poprzednim wpisie na temat Bośni na tym blogu.
Najpierw uderzamy na Stadion im. Asima Ferhatovicia Hasego, żeby zaopatrzyć się w wejściówki na spotkanie z FK Zvijezdą 09, które miało przypieczętować powrót FK Sarajewo na mistrzowski tron.
Archaiczny obiekt był jedną z głównych aren sportowych zmagań podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1984 roku. Od tamtego czasu prawie w ogóle się nie zmienił (choć ucierpiał w czasie wojny), ale jego zaletą ciągle pozostaje imponująca liczba miejsc siedzących (ponad 35 tys. krzesełek). Dzięki temu nie było obaw, że nie załapiemy się na bilety. Szarpnęliśmy się na najdroższe wejściówki na trybunę Zapad (Zachód) za całe dziesięć marek zamiennych, czyli jakieś 20 złotych (!).
Lżejsi o pokaźną gotówkę udaliśmy się do ścisłego centrum stolicy, żeby zobaczyć, jak kibice przygotowują się do świętowania mistrzowskiego tytułu. Przyznam, że rozczarowani nie byliśmy, ponieważ wystarczyło zawitać na Baščaršiję (czyli centralny plac miasta z legendarnym targiem), żeby nie mieć już wątpliwości, że dobrze zainwestowaliśmy po dwie dyszki na głowę.
Na studni Sebilj (jeden z symboli Sarajewa) powiewała ogromna bordowa flaga uświadamiająca wszystkich przebywających w pobliżu, że pierwszą, jedyną i największą miłością jest FK Sarajewo.
![DSC_0186[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_01861.jpg?w=5984&h=3376)
– Nie mamy już nawet biletów. Musicie iść na stadion – odsyłał z kwitkiem kolejnych rozczarowanych kibiców sprzedawca.
Droga na stadion Koševo (to najczęściej używana nazwa obiektu pochodząca od nazwy dzielnicy, w której się znajduje) zmusza do refleksji. Idąc od strony centrum w zasadzie nie da się znaleźć głównej trasy, która nie prowadziłaby obok cmentarzy. Muzułmański, prawosławny, katolicki. Na każdym kroku widać burzliwą historię Sarajewa.
Pod samym obiektem atmosfera jest dość specyficzna. Na trybuny ciągną tysiące osób, ale stoiska gastronomiczne nie są przesadnie oblegane. Trwa Ramadan, więc zimnym piwkiem i ćevapi raczą się przede wszystkim fani wyznania chrześcijańskiego oraz ci bardziej liberalni muzułmanie.

Warto zauważyć, że to właśnie oni przeważają w Bośni. Islamskich fundamentalistów jest niewielu i na ulicach miast trzeba się mocno postarać, żeby zobaczyć dziewczynę w hidżabie.
Bardzo podobał mi się cytat, który przeczytałem w artykule Pawła Pieniążka na łamach Krytki Politycznej pod tytułem „Ci muzułmanie są bardziej proeuropejscy niż niejedna wspólnota katolicka”. Autor zapytał przypadkowego Boszniaka o sprawy wiary, a ten odpowiedział mu w najlepszy możliwy sposób:
– Bośnia jest super, ku*wa, liberalna. Piję piwo, a potem idę się modlić – kiwa głową w stronę meczetu znajdującego się naprzeciw, z którego akurat wychodzi grupa ludzi. – Jesteśmy zupełnie wyluzowani.
Wracając jednak do głównego tematu, to trzeba przyznać, że włodarze FK Sarajewo wykazali się dużym zaufaniem w stosunku do swoich zawodników. Mecz ze Zvijezdą 09 był bowiem spotkaniem przedostatniej kolejki i w przypadku straty punktów istniała jeszcze możliwość, że tytuł znowu wpadnie w ręce zespołu z Mostaru, który na przestrzeni dwóch ostatnich meczów – z matematycznego punktu widzenia – był w stanie odrobić stratę do FK.
W stolicy Bośni nikt jednak nie dopuszczał myśli o tym, że świętowanie tytułu trzeba będzie przełożyć i na stadionie zastały nas przygotowania do wielkiej fety. Na głównej trybunie przygotowany był już wielki podest z mikrofonami, gdzie po końcowym gwizdku mieli pojawić się przyszli šampioni. Za anturaż robiły natomiast flagi i balony w bordowych oraz białych barwach.
![DSC_0249[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_02491.jpg?w=5984&h=3376)
Przyznam szczerze, że gdzieś z tyłu pojawiły nam się myśli, że będą jaja, jeśli tak napompowany balon pęknie z hukiem i fetę trzeba będzie przyłożyć o tydzień (albo w ogóle pożegnać się z mistrzowskim tytułem). Jedynym buforem bezpieczeństwa było to, że w rękach zawodników FK Sarajewo był już krajowy puchar i zawsze byłby to jakiś powód do świętowania.
Zawodnicy Musemicia zdążyli zresztą odstawić już podobny numer na początku rozgrywek. W drugiej rundzie kwalifikacji do Ligi Europy sprawili wielką niespodziankę i zremisowali w pierwszym, wyjazdowym spotkaniu z włoską Atalantą Bergamo 2:2. Wydawało się, że awans oraz przejście słynnego rywala są już na wyciągnięcie ręki i wystarczy nie przegrać rewanżowego meczu na stadionie Koševo. Sarajewo ogarnęło szaleństwo i kibice wykupili 23 tys. biletów. Zobaczyli… kompromitujące widowisko, ponieważ Atalanta wygrała aż… 8:0!
Tamtego wieczoru fanów środkowym palcem pozdrowił sfrustrowany bramkarz Bojan Pavlović i to był początek końca Serba w zespole z Sarajewa.

Tym razem poprzeczka była zawieszona znacznie niżej, ponieważ FK Zvijezda 09 to założony w 2009 roku klub z Republiki Serbskiej, dla którego był to dopiero pierwszy sezon w bośniackiej ekstraklasie. Bośniaccy Serbowie bez większych problemów wywalczyli utrzymanie, ale to było wszystko, na co mogli sobie pozwolić w debiutanckim sezonie.
Koševo zapłonęło ze szczęścia
Przed pierwszym gwizdkiem nad stadionem zaczęły zbierać się ciemne chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego, ale godzina zero w końcu musiała nadejść. Z głośników najpierw poleciał oczywiście przepiękny klubowy hymn, który został głośno odśpiewany przez ponad 15 tys. ludzi na stadionie.
Mi smo divovi
svako nam je plijen
naš je cijeli svijet
u bordo obojen(Jesteśmy olbrzymami (gigantami), każdy (przeciwnik) jest naszą zdobyczą. Nasz cały świat jest w bordowym kolorze) – śpiewa Benjamin Isović.
Na początku przeciwnicy stawiali dzielny opór i gospodarze mieli spore problemy, żeby wykreować jakieś konkretne zagrożenie pod bramką Zvijezdy 09. Publiczność zgromadzona na stadionie doskonale zdawała sobie sprawę, że taka sytuacja utrzyma się jednak tylko do momentu, gdy FK Sarajewo w końcu otworzy wynik.
Koševo po raz pierwszy wpadło w szał radości w 25. minucie, kiedy dośrodkowanie z prawej strony skutecznie wykończył Amar Rahmanović. I potem – zgodnie z przewidywaniami – poszło już z górki. Ekipa ze stolicy w zaledwie 20 minut dołożyła jeszcze trzy gole i na przerwę schodziła z imponującym wynikiem 4:0. Już wtedy stało się jasne, że FK Sarajewo nie zepsuje święta swoim kibicom i mistrzowski tytuł jest przypieczętowany.
Niektórzy kibice bramki na 2:0 i 3:0 ze szczegółami zobaczyli dopiero po powrocie do domu na telewizyjnych skrótach, ponieważ w tamtym momencie stadion tonął jeszcze w dymie. To był skutek uboczny efektownego pokazu pirotechnicznego, który zaprezentowali fani FK Sarajewo po strzeleniu pierwszego gola.
Najwięcej odpalali oczywiście zasiadający na Severze (trybuna północna) najbardziej fanatyczni kibice FK Sarajewo znani pod nazwą Horde Zla, ale sporo pirotechniki wniosły też osoby, które tamtego wieczoru znalazły się na innych sektorach. Przełożyło się to na efektowny obrazek murawy skąpanej w wieńcu z rac i świec dymnych.
![DSC_0239[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_02391.jpg?w=5984&h=3376)
Efektowny pokaz pirotechniczny nie był w pierwszej połowie jedynym ciekawym wydarzeniem na trybunach. Grupa Horde Zla przygotowała również wymowną oprawę pod hasłem Sarajevo šampion. Na wielkim transparencie rok 2019 dołączył do dat z przeszłości, kiedy FK sięgało po mistrzowski tytuł, a wskazówki zegara wskazywały mniej więcej na godzinę 19:50. Wtedy miał zakończyć się mecz ze Zvijezdą 09.
![DSC_0222[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_02221.jpg?w=5984&h=3376)
Mimo, że do sieci już nic nie wpadło, to publika i tak w pewnym momencie podniosła się z miejsc, a przez trybuny przetoczyła się burza oklasków. Spiker poinformował o wyniku Željezničara, który przegrywał na własnym stadionie z Celikiem Zenica 0:2. Słaba dyspozycja derbowego rywala została oczywiście przyjęta z wielkim entuzjazmem.
![DSC_0274[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_02741.jpg?w=5984&h=3376)
Płonął dosłownie cały stadion, a gdy obróciłem się, żeby mieć pogląd sytuacji również na nasz sektor, to zauważyłem, że race w ręku miało… nawet kilkunastoletnie dziecko oraz gość, który siedział na trybunie VIP : ) Oczywiście nikt nie zasłaniał twarzy i nie przejmował się tym, że obok stała policja.
![DSC_0268[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_02681.jpg?w=5984&h=3376)
![DSC_0297[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_02971.jpg?w=5984&h=3376)
![DSC_0302[1]](https://przewodnikponrd.blog/wp-content/uploads/2019/06/dsc_03021.jpg?w=5984&h=3376)
Dzięki temu po stołecznych ulicach jeszcze na długo przed przejazdem piłkarzy niósł się m. in. nostalgiczny i piękny utwór Je l’ Sarajevo gdje je nekad bilo?, który porywał tłumy na koncertach odbywających się chociażby na stadionie Koševo.
W Europie każdy będzie miał komu kibicować
Następnego dnia rano Sarajewo jeszcze spało po świętowaniu mistrzostwa, a my zaliczyliśmy szybki spacer na jedną z lepszych miejscówek w bośniackiej stolicy. Z Žutej Tabiji (to jedna z części fortecy, która miała pomóc między innymi odeprzeć ataki wojsk austriacko-węgierskich w XIX wieku) roztacza się kapitalny widok na miasto.

Mistrzostwo jest równoznaczne z tym, że FK Sarajewo już niedługo rozpocznie walkę w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Kibiców w stolicy Bośni czeka nie lada gratka, ponieważ w pierwszej rundzie los skojarzył ich drużynę ze słynnym szkockim Celtikiem Glasgow. Chyba już teraz nikt nie ma wątpliwości, że stadion Koševo wypełni się do ostatniego miejsca. Byle tylko nie było powtórki z zeszłorocznej konfrontacji z Atalantą Bergamo.
Generalnie fani FK Sarajewo nie mają powodów do narzekań, ponieważ ich klub jest w tej chwili najbardziej stabilną drużyną piłkarską w kraju. Właścicielem cały czas pozostaje malezyjski miliarder Vincent Tan (jest też właścicielem m. in. Cardiff City), który w Sarajewie ma ksywę Wujaszek. Pomagał finansowo mieszkańcom po jednej z powodzi, a dla klubu załatwił potężnego sponsora w postaci znanych linii lotniczych Turkish Airlines. Ostatnimi czasy jego entuzjazm chyba nieco wygasł, ponieważ drużyna na przestrzeni lat nie osiągnęła spektakularnych sukcesów, ale jak na warunki bośniackie, to FK absolutnie nie ma na co narzekać.
Szczególnie, że po drugiej stronie miasta w bardzo nieciekawej sytuacji finansowej jest Željezničar, który choć zajął trzecie miejsce w ligowej tabeli, to nie otrzymał licencji na grę w europejskich pucharach. Dzięki temu przedstawiciela w europejskich rozgrywkach będą miały wszystkie trzy narody zamieszkujące Bośnię. Boszniacy będą trzymać kciuki za FK Sarajewo, Chorwaci za Zrinjskiego Mostar i NK Široki Brijeg, a Serbowie za Radnika Bijeljina.
I tak to właśnie wygląda w tym zwariowanym państwie. A za rok… a za rok trzeba będzie pewnie po raz trzeci z rzędu przyjechać na mistrzowską fetę do Bośni. Był Mostar, było Sarajewo, to może czas na narodziny jakiejś nowej piłkarskiej siły w tym kraju?

Dodaj komentarz